Błyskawiczna kradzież luksusowego mercedesa z komisu. W dzień, niemal na oczach pracowników

Polska

Szajka złodziei ukradła w podwarszawskich Regułach mercedesa za niemal 90 tys. zł. Na placu komisu był wówczas właściciel i jego pracownicy. Kradzież trwała kilka sekund, bo złodzieje skopiowali kod z kluczyka auta. Stało się to trzy dni wcześniej, kiedy pojawili się w komisie, podając się za zainteresowanych kupnem mercedesa. Ich wizerunki uwiecznił monitoring.

- Przyjechali 16 października, by skopiować kod kluczyka. Wysiedli z tyłu mojego komisu. Nie spodziewali się, że tutaj też mam zamontowaną kamerę, że sąsiad ma kamery - opowiada Jarosław Koć, właściciel komisu.

 

Trzy dni później złodzieje wrócili. I jak gdyby nigdy nic, w środku dnia, odjechali mercedesem wystawionym na sprzedaż za 87 tys. zł.

 

- Jeden z mężczyzn chodził wzdłuż ogrodzenia i pilnował, gdzie się poruszamy. Dawał informację temu drugiemu, który przeszedł przez przejście dla pieszych, wsiadł do samochodu i odjechał w kierunku Pruszkowa. Musieli być cały czas na łączach telefonicznych - mówi Jarosław Koć.

 

Prywatne śledztwo

 

Właściciel komisu niezwłocznie powiadomił policję. Jednocześnie rozpoczął własne śledztwo, prosząc o pomoc swojego kolegę, prywatnego detektywa.

 

- Przekazałem policji monitoring, chodziłem codziennie na komisariat i jakieś nowe fakty kojarzyłem, dołączałem do zeznań. Przekazałem, czym przyjechali sprawcy, że numer rejestracyjny jest czytelny oraz wizerunki sprawców - opowiada reporterowi "Interwencji" Jarosław Koć.

 

- W tej sprawie wykonano oględziny miejsca zdarzenia, zabezpieczono monitoring, a także przesłuchano świadków. Podjęto także działania operacyjne, które są objęte klauzulą niejawności - informuje Karolina Kańka, oficer prasowy policji w Pruszkowie.

 

Trop wiedzie do Płocka

 

Prywatny detektyw szybko ustalił, że samochód, którym przyjechali złodzieje należy do właściciela innego komisu samochodowego, z Płocka. Pan Jarosław przekazał te dane policji. Jednak mimo to, jak dotychczas, nikogo w sprawie nie zatrzymano.

 

- Są dwa komisy, bo jeden komis jest tego pana (mężczyzny, którego samochodem przyjechali złodzieje - red.), a drugi, sąsiadujący jest jego żony. Po prostu jeździłem za każdym z osobników wyjeżdżających z tego komisu - tłumaczy detektyw.

 

Jarosław Koć twierdzi, że dzięki śledztwu udało się ustalić miejsce pobytu złodziei. Przekazał je policji, ale przełomu w sprawie to nie przyniosło.

 

- Z tego, co mi wiadomo, jest za mało dowodów dla prokuratury i sądu, żeby zatrzymać tych ludzi. Przedstawiam im twarze, samochody, daję im wszystko czarno na białym. Mnie się wydawało, że to jest sprawa tak oczywista i tak jasna, że nie może być nic bardziej oczywistego - podsumowuje właściciel komisu.

 

Interwencja

ml/
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Komentarze

Przeczytaj koniecznie