9 tys. zł grzywny dla Marka M. za niestawiennictwo przed komisją weryfikacyjną
Dziewięcioma tysiącami zł grzywny komisja weryfikacyjna ukarała "handlarza roszczeń" Marka M. za nieusprawiedliwione niestawiennictwo w czwartek przed komisją. M. był wezwany jako strona postępowania ws. badanych tego dnia trzech nieruchomości przy ul. Hożej - Hożej 23/25, 25 i 25a. Dlatego dostał trzy grzywny, po 3 tys. zł każda.
Decyzję o ukaraniu Marka M. grzywnami członkowie komisji przyjęli przy jednym głosie wstrzymującym się. Wniosek o jego ukaranie zgłosił szef komisji Patryk Jaki. Przeciw ukaraniu M. wypowiadał się pełnomocnik M., argumentując że jego przesłuchanie "i tak by nic nie zmieniło i nie wniosło".
Komisja odstąpiła zaś od ukarania świadka Jacka W., który też nie stawił się na rozprawie. Był on w urzędzie miasta referentem spraw nieruchomości przy Hożej. Kilka dni temu otrzymał prokuratorskie zarzuty w sprawie reprywatyzacji Hożej 25.
Jaki mówił, że komisja odstąpiła od jego ukarania, bo prokuratorskie zarzuty są "silnym usprawiedliwieniem". Jak wyjaśnił komisji szef miejskiego Biura Spraw Dekretowych Piotr Rodkiewicz, prokuratura nakazała odsunąć W. od czynności w biurze; obecnie przebywa on na zwolnieniu.
Na tym komisja zakończyła czwartkową rozprawę, uznając badane tego dnia sprawy za dostatecznie wyjaśnione.
Jako świadków na rozprawę komisji wezwano: mieszkańców nieruchomości oraz Krzysztofa Ratowskiego - b. kierownika działu nieruchomości dekretowych w Biurze Gospodarki Nieruchomościami; Jacka W. - referenta spraw oraz Izabellę Korneluk - zwolnioną z pracy prawniczkę Urzędu Miasta. Na rozprawę nie została wezwana prezydent stolicy Hanna Gronkiewicz-Waltz.
"Nie wiedzieli, co z nimi będzie"
Jolanta Mizerska zeznała przed komisją, że od 1996 roku mieszkała w kamienicy przy Hożej 25, ale nie wykupiła mieszkania, bo - jak powiedziała - "słyszała, że będą roszczenia i trzeba poczekać". - W 2012 roku dostaliśmy decyzję o zwrocie kamienicy właścicielom - powiedziała.
- Baliśmy się, że osoby, które przejmą kamienicę, to przejmą nasze mieszkania - dodała. Zaznaczyła, że mieszkańcy "nie wiedzieli, co z nimi będzie".
Przyznała, że mieszkańcy próbowali odwołać się od tej decyzji, także na drodze sądowej. W tej sprawie spotykali się m.in. z ówczesnym burmistrzem Śródmieścia. - Słyszeliśmy o tym, co się działo w innych kamienicach - powiedziała ale, jak dodała "usypiano czujność lokatorów". - Skoro z urzędu wszyscy nas informowali, dostawaliśmy pisma, że to postępowanie trwa, to dawaliśmy wiarę pani prezydent i ludziom tam pracującym, że sprawa będzie miała swój finał. Niestety stało się inaczej, jesteśmy tutaj u państwa - mówiła.
Świadek zaprzeczyła jednak, by w kamienicy podniesiono czynsz. - Wiem od osób, które były na spotkaniu, że pan, który miał to przejąć przyszedł i powiedział na tym spotkaniu, że: sprawa została załatwiona, możecie iść do sądu, to tylko się odciągnie w czasie i tak nic nie zrobicie, i podnoszę czynsz - bodajże - o 100 procent - mówiła.
- Decyzja nie była prawomocna, ten pan nie wszedł do naszego budynku, ale był w naszym budynku, oglądał mieszkania - powiedziała.
"Były podnoszone czynsze, mieli wyłączaną wodę"
Przewodniczący komisji weryfikacyjnej Patryk Jaki pytał o relacje mieszkańców z Markiem M. - Raz usiłowali wejść do naszego budynku panowie, którzy nie zostali wpuszczeni, próbowali uderzyć sąsiada, nie weszli - mówiła Jolanta Mizerska. Jak opowiadała, "była podniesiona ręka, która została zatrzymana przez sąsiada". - Kiedy powiedzieliśmy, że będzie wzywana policja, to panowie się wycofali - mówiła. Dodał, że jedna z tych osób był Marek M.
Jolanta Mizerska zeznała, że jeżeli chodzi o budynki sąsiednie do Hożej 25, to wie, że "mieszkańcom były podnoszone czynsze, mieli wyłączaną wodę, pękały im rury, były niszczone stropy". - Mogliśmy widzieć z naszych balkonów, co tam się działo. Życie ci państwo mieli tak umilane, żeby jak najszybciej się wyprowadzić - mówiła. Dodała, że w sąsiednich kamienicach były sprowadzane osoby, które miały przeszkadzać w normalnym funkcjonowaniu mieszkańców m.in. zostawiały butelki i puszki po alkoholu na klatce schodowej.
Według Mizerskiej, dochodziło do zatargów M. ze wspólnotą mieszkaniową Hoża 25. Mizerska zeznała, że gdy M. odzyskał sąsiednią działkę, postawił tam bramę, a wspólnota miała wyjście ewakuacyjne z budynku na jego działkę. - Zabił drzwi na krzyż; na wypadek pożaru nie mielibyśmy możliwości ucieczki, a budynek był nasz - dodała. - On robił, co chciał - podkreśliła kobieta. Zaznaczyła, że potem Marek M. przegrał sprawę o te drzwi w sądzie i zapłacił "jakieś marne pieniążki".
"Nie było żadnej reakcji miasta"
Według świadka, Marek M. nie kontaktował się z zarządem wspólnoty. - Sprawa została załatwiona, możecie się odwoływać do sądu. To i tak jest moje - relacjonowała jego słowa z jednego ze spotkania. Dodała, że nie było żadnej reakcji miasta na skargi wspólnoty. - Nie byliśmy też o niczym informowani - podkreśliła.
Mówiła, że część lokatorów ponosiła nakłady na swe lokale. - Urzędnik mówił, że te lokale będą droższe - zeznała, podkreślając że w końcu zostały one oddane Markowi M. - bez wyceny i oglądania.
Według niej, miasto nie zareagowało, gdy wspólnota ustaliła, iż działka pod budynkiem jest większa o trzymetrowy pas niż ta, która została odebrana właścicielom w latach 40. Decyzje w tej sprawie podejmował Jakub R. - dodała świadek (R. ma już zarzuty prokuratury w sprawie reprywatyzacji Hożej 25).
"Drut kolczasty na płocie od pana M."
Mizerska mówiła, że miasto nie uznało wspólnoty za stronę postępowania administracyjnego w sprawie nadbudowy kamienicy, prowadzonej przez Marka M. - Myśmy o tym nawet nie wiedzieli - dodała. Poinformowała, że zabudowano wtedy mieszkańcom kanały wentylacyjne, które powinny być przedłużone przez M. na jego nadbudowę. - Nie możemy tego robić na koszt własny - zaznaczyła, dodając że sprawa jest w sądzie.
"Pod naszymi oknami wystawia śmieci; latem nie było to przyjemne" - mówiła też świadek o Marku M. "Nawet mamy drut kolczasty na płocie od pana M." - dodała. Zwróciła uwagę, że obok jest szkoła - "a drut kolczasty chyba nie jest dla dzieci".
Mizerska mówiła także, że ma sprawę karną, wytoczoną za rzekome znęcanie się psychiczne oraz utrudnianie dostępu do mieszkania osoby, która wynajmuje mieszkanie od Marka M.
"SKO nie podjęło w sprawie żadnych czynności"
Mizerska powiedziała przed komisją, że miasto zapewniało ustnie lokatorów komunalnych, że będzie możliwość wykupienia ich mieszkań na własność. Dodała, że ona sama nadal, na podstawie umowy najmu wynajmuje mieszkanie od miasta.
Pytana przez przewodniczącego Patryka Jakiego, czy sama kupiłaby roszczenia za 500 zł, odpowiedziała: "Krzywdząc innych ludzi? Nie".
Świadek poinformowała komisję, że to sami mieszkańcy dostarczyli do miasta mapę wskazującą, że grunt pod ich częścią budynku - Hoża 25, nie powinien podlegać reprywatyzacji. Jak dodała, w 2013 r. po przekazaniu mapy i informacji burmistrzowi Śródmieścia Wojciechowi Bartelskiemu, BGN wystąpiło do Samorządowego Kolegium Odwoławczego o unieważnienie decyzji reprywatyzacyjnej. Jednak - podkreśliła - od tego zgłoszenia SKO nie podjęło w sprawie żadnych czynności.
Świadek Izabella Korneluk
Komisja przesłuchuje dziś także Izabellę Korneluk - prawniczkę Urzędu Miasta. Korneluk została zwolniona z pracy w urzędzie w 2015 roku z powodu konieczności redukcji zatrudnienia, ale została rok później przywrócona na zasadzie ugody. Poinformowała, że jako prawnik miasta prowadziła sprawę, którą Marek M. wytoczył stołecznemu ratuszowi, gdzie "żądał odszkodowania za bezumowne korzystanie przez miasto z nieruchomości położonej przy Hożej 25".
Jak zeznała, M. nabył prawa do jednej z nieruchomości przy Hożej za 50 zł (łącznie za 550 zł - PAP), a w zamian za to żądał ponad 5 milionów złotych. - Gdy zapoznałam się z całym materiałem, to uznałam, że taka umowa w świetle obowiązującego prawa jest dotknięta wadą nieważności. W uzgodnieniu ze swoją dyrektor zawiadomiliśmy prokuraturę, zawiadomiliśmy CBA i zawiadomiliśmy urząd skarbowy - powiedziała. Zaznaczyła, że umowa "nosiła cechy umowy pozornej", "nie odpowiada umowie sprzedaży, bo cena jest symboliczna".
"Wszystkie swoje kamienice przepisał na swoją mamę"
- Ciekawostką było to, że w procesie pan M. został zwolniony z kosztów jako osoba uboga. W trakcie tego procesu zakwestionowałam to zwolnienie podnosząc to, że on jest właścicielem udziałów w kilkudziesięciu kamienicach warszawskich - powiedziała prawnik.
Jak przyznała M. zeznał, że "niewiele ma, bo wszystkie swoje kamienice przepisał na swoją mamę" tłumacząc, że zrobił to, bo "matkę ma się tylko jedną".
- Po paru latach proces zakończył się wyrokiem, na mocy którego od miasta zasądzone zostało na rzecz pana M. odszkodowanie w wysokości 1,91 miliona złotych - powiedziała Korneluk.
Podkreśliła, że "dążyła do umorzenia umowy nabycia roszczeń". W ramach postępowania sąd uznał, "że umowa jest nieważna, bo narusza podstawowe zasady współżycia społecznego". "W uzasadnieniu sądu podniesiono też, że proces reprywatyzacyjny ma na celu wyrównanie krzywd przedwojennym właścicielom, a ta umowa godzi w poczucie zwykłej przyzwoitości każdego człowieka" - powiedziała.
Dodała, że Marek M. przekonywał sąd, że "chce zadośćuczynić spadkobierczyni dawnej właścicielce kamienicy", której rzekomo przekazał część środków, co - jak powiedziała - nie potwierdziło się podczas procesu.
"Losem lokatorów w nich nikt się nie przejmował"
Korneluk zeznała, że odbyło się spotkanie z ówczesnym wiceprezydentem Warszawy Andrzejem Jakubiakiem, Jakubem R., były wiceszefem BGN (dziś podejrzany ws. reprywatyzacji; przebywa w areszcie - red.) na temat rozwiązań prawnych i wątpliwości co do trybu przekazywania nieruchomości. Jakub R. według świadek miał wówczas powiedzieć, że "tak jak jest to jest w porządku".
Według prawniczki, okres końca lat dziewięćdziesiątych i początku nowego wieku był sprzyjający odzyskiwaniu kamienic. "Losem lokatorów w nich nikt się nie przejmował" - mówiła.
- Pracowałam w środku tych spraw, przejmowałam się nimi. Był taki okres, że media rozpływały się nad tym, że wreszcie zwraca się kamienice byłym właścicielom. Dopiero potem karta się odwróciła - punktem przełomowym była śmierć Jolanty Brzeskiej (działaczki lokatorskiej, która w 2011 r. została zamordowana w niewyjaśnionych okolicznościach - PAP) - mówiła. - A ile razy i jakiej presji wcześniej było poddawane to miasto, że jakiś pan tyle czasu chodzi i nie może odzyskać jakiejś tam kamienicy - dodała.
- To sądy orzekały tak, dopiero potem orzecznictwo się zmieniło - przypomniała.
Zapewniła, że nigdy nikt "ani specjalnie nie chwalił jej za jej opinie, ani też nie wywierał na nią nacisku".
Mieszkaniec Hożej 25A: musieliśmy płacić sześciokrotnie większy czynsz
- Kiedy pojawił się pan Marek M. musieliśmy płacić sześciokrotnie większy czynsz niż do tej pory, dostaliśmy wypowiedzeniu najmu, a później wezwanie do wypłaty odszkodowania na ponad 120 tysięcy złotych - zeznał przed komisją weryfikacyjną były mieszkaniec Hożej 25a, Kamil Długosz.
Dodał, że jego rodzina mieszkała przy Hożej 25a od 1928 roku aż do 2013 roku - w mieszkaniu o powierzchni ok. 80 mkw. - W 2008 roku to się trochę zmieniło. Dostaliśmy wówczas pismo o wypowiedzeniu umowy najmu od Marka M. i wypowiedzenie wysokości czynszu - powiedział.
Przewodniczący komisji Patryk Jaki pytał świadka, jak zmieniło się życie jego rodziny po reprywatyzacji budynku. - Kiedy w naszym życiu pojawił się pan M. przede wszystkim dostaliśmy informację, że musimy płacić czynsz sześciokrotnie większy niż do tej pory i otrzymaliśmy informację o wypowiedzeniu najmu - zeznał świadek. Jak przyznał czynsz został podwyższony z 500 złotych na 3 tysiące złotych.
"Lokatorzy chodzili po ciemku z komórką"
Dopytywany o niedogodności świadek wskazał, że w latach 2009-2013 nie było prądu na klatkach. - Lokatorzy chodzili po ciemku z komórką, która oświetlała drogę - zeznał. Sama klatka schodowa według świadka "cały czas była brudna", "leżały tam śmieci", "były tam też dwie osoby bezdomne, które tam przebywały". - Wszystkie piwnice były opróżnione, wyburzone były wszystkie ściany - mówił i dodał, że było to zgłaszane na policję.
Po opuszczeniu przez rodzinę świadka mieszkania przy Hożej, "dostaliśmy od miasta lokal w Śródmieściu", ale jak przyznał mieszkanie było mniejsze, ok. 60 mkw.
Zapytany przez Jakiego, czy Marek M. żądał później odszkodowań za okres, kiedy rodzina świadka przebywała w lokalu. "Dostaliśmy pismo o wypłatę odszkodowania dla pana M. Była to kwota w okolicach 100 tysięcy złotych. Z odsetkami, było ponad 120 tysięcy, jak nie więcej" - zeznał. Jak dodał, była "to różnica między tym co mieliśmy płacić a co płaciliśmy do administracji".
- Sprawa została zgłoszona przez pana Marka do sądu. Sąd przyznał rację Markowi M., że musimy zapłacić te pieniądze. Później skończyło się sprawą komorniczą. Po sprawie pan M. wyszedł z propozycją ugody, którą zawarliśmy - powiedział. Jak doprecyzował "kwota na ugodzie wynosiła 25 tysięcy złotych". - Muszę powiedzieć, że jestem wdzięczny za tę ugodę, bo inaczej mielibyśmy ten dług orzeczony przez sąd - dodał.
Tym razem bez Gronkiewicz-Waltz
Na czwartkową rozprawę nie została wezwana prezydent stolicy Hanna Gronkiewicz-Waltz.
Komisja od początku czerwca br. bada zgodność z prawem decyzji administracyjnych w sprawie reprywatyzacji warszawskich nieruchomości. Uchyliła już decyzje wydane z upoważnienia prezydent Warszawy: o przyznaniu Maciejowi M. praw do dwóch działek przy ul. Twardej oraz do Siennej 29; o przyznaniu Marzenie K., Januszowi P. i mec. Grzegorzowi M. praw do działki Chmielna 70, o zwrocie spadkobiercom trzech działek na pl. Defilad, a także o przyznaniu spadkobiercom praw do Poznańskiej 14 i Marszałkowskiej 43 (dwóch kamienic z lokatorami). Żadnej z tych decyzji nie badał jeszcze sąd administracyjny.
PAP, polsatnews.pl
Czytaj więcej