Bohater z Las Vegas. Uratował kilkadziesiąt osób, sam został postrzelony
Gdy Jonathan Smith, jeden z uczestników koncertu muzyki country w Las Vegas, zdał sobie sprawę, że huk, który słyszy to nie petardy lecz strzelanina nie stracił zimnej krwi. Nakazał wszystkim stojącym w pobliżu złapać się za ręce i tak wycofywać się z tłumu. Zabrał ich z linii ognia i dzięki temu uratował, choć sam został ranny w szyję. Media społecznościowe okrzyknęły 30-latka bohaterem.
Jonathan Smith przyjechał do Las Vegas z krewnymi świętować 43. urodziny swojego brata, który jest fanem muzyki country. Bracia spędzili razem weekend, którego zwieńczeniem był koncert odbywający się pod gołym niebem w niedzielny wieczór w pobliżu hotelu Mandalay Bay.
Kiedy nagle zaczęły padać strzały, Smith - podobnie jak wielu innych uczestników koncertu - myślał, że to fajerwerki. Jednak po chwili zdał sobie sprawę, że to coś całkiem innego.
"Udało mi się wyciągnąć stamtąd kilka osób"
30-latek natychmiast polecił swoim krewnym i przypadkowym osobom stojącym obok niego złapać się za ręce i uciekać, aby nie zgubili się w spanikowanym tłumie.
Szukając bezpiecznego miejsca zabrał kilkadziesiąt osób na parking i polecił im ukryć się między rzędami samochodów.
- Udało mi się wyciągnąć stamtąd kilka osób. Słyszeliśmy strzały. To brzmiało, jakby kule leciały z całego bulwaru w Las Vegas - powiedział dziennikarzowi "Washington Post".
Gdy grupa, którą zabrał, była już bezpieczna, Smith zauważył nieosłonięte od strzału dziewczęta. Chciał podbiec, aby ostrzec je przed niebezpieczeństwem, i wówczas został postrzelony. - Nic nie czułem na szyi. W ramieniu pojawiło się tylko silne uczucie ciepła - relacjonował w rozmowie z dziennikarzami.
"Przez resztę życia będę musiał żyć z tą kulą"
Z pomocą podbiegł do 30-latka policjant z San Diego, który próbował zatamować krwawienie. Sam Jonathan przyznał później, że prawdopodobnie ta interwencja uratowała mu życie.
Policjant zatrzymał jeden z przejeżdżających samochodów, który zabrał Jonathana i kilku ocalonych przez niego ludzi i wywiózł w bezpieczne miejsce.
30-latek trafił do szpitala. Okazało się, że oprócz pocisku w szyi ma złamany obojczyk, żebro i stłuczone płuca. Lekarze nie zdecydowali się jednak na wyjecie kuli, bowiem ich ingerencja mogła tylko pogorszyć sprawę. - Przez resztę życia będę musiał żyć z tą kulą - powiedział mediom Jonathan Smith.
Mężczyzna został opatrzony i wypisany do domu. Siedzącego na korytarzu 30-latka spotkała Heather Long z "Washington Post", która gdy usłyszała jego historię zrobiła mu zdjęcie.
Jonathan Smith, 30, saved ~30 people last night before he was shot in the neck. He might live w/the bullet for rest of his life. #vegasstrip pic.twitter.com/6hLujXWe51
— Heather Long (@byHeatherLong) 2 października 2017
Gdy trafiło ono do sieci natychmiast stało się hitem. Wiele osób uznało Smitha za bohatera.
"Chciałbym, aby ktoś zrobił to samo dla mnie"
On sam nie uważa jednak, żeby zrobił coś nadzwyczajnego. - Nie postrzegam siebie w ten sposób. Chciałbym, aby ktoś zrobił to samo dla mnie. Nikt nie zasługuje na to, żeby stracić życie w takim miejscu i w takich okolicznościach - powiedział Smith.
Po wszystkim mężczyzna skontaktował się z bratem. Okazało się, że zarówno jemu, jak i innym osobom uratowanym przez 30-latka, nic poważnego się nie stało.
59 ofiar, ponad 500 rannych - to bilans strzelaniny. Do tej pory policji nie udało się ustalić motywów sprawcy, który otworzył ogień z 32. piętra hotelu Mandalay Bay w kierunku 22 tys. osób bawiących się na koncercie Router 91 Harvest Festival.
Washington Post
Czytaj więcej