Zlikwidowano miasteczko namiotowe przed Sądem Najwyższym. Bo przylatuje Trump
- Teren przed siedzibą Sądu Najwyższego został uporządkowany na prośbę BOR - powiedziała w środę dyrektor stołecznego Biura Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego Ewa Gawor. Miasteczko namiotowe, w którym od ubiegłego roku prowadzono protest, zostało zlikwidowane przed wizytą prezydenta USA.
Miasteczko namiotowe znajdowało się przed siedzibą Sądu Najwyższego w Warszawie na placu Krasińskich. W czwartek na tym placu, podczas wizyty w Polsce, przemówienie ma wygłosić prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump.
W miasteczku namiotowym od ubiegłego roku prowadzono protest m.in. w obronie Zygmunta Miernika, skazanego za rzucenie tortem w sędzię podczas procesu Czesława Kiszczaka w 2013 r.
Gawor dodała, że teren uporządkowały służby miejskie w asyście policji na prośbę Biura Ochrony Rządu. Miasto zapewniło samochody i sprzęt konieczny do uprzątnięcia terenu.
Prośby o dobrowolne opuszczenie terenu
Gawor podkreśliła, że najpierw służby miejskie zwróciły się do jednego z organizatorów protestu, b. posła Adama Słomki, żeby dobrowolnie opuścił teren. Miasto przypomniało mu, że jest na pl. Krasińskich nielegalnie, ponieważ nie ma zarejestrowanego zgromadzenia i musi opuścić teren ze względu na przygotowania do wizyty prezydenta USA Donalda Trumpa.
Jak powiedziała Gawor, Słomka nie zgodził się na opuszczenie terenu. - Pan Słomka na koniec wszedł na dach jednej z przyczep kempingowych, więc został zdjęty przez policję i wszystko zostało wywiezione - powiedziała Gawor.
Zaznaczyła, że również kilka osób, które weszły do przyczepy kempingowej, zostały poproszone przez policję o opuszczenie przyczepy.
- Na miejscu po proszono policjantów o pomoc, gdyby ewentualnie doszło do utrudnień. Biorąc pod uwagę, że mamy do czynienia z zabezpieczeniem ważnego przedsięwzięcia, jakim jest na pl. Krasińskich wystąpienie prezydenta Donalda Trumpa, ta strefa traktowana jest jak strefa, na której nie mogą przebywać żadne osoby, nie mogą przebywać żadne przedmioty, które by utrudniały faktyczną i rzetelną ocenę bezpieczeństwa - powiedział w środę rzecznik komendanta stołecznego policji podkom. Sylwester Marczak.
"Pod koniec działań pojawiły się utrudnienia"
- Na miejscu byli policjanci, pod koniec działań pojawiły się utrudnienia. Polegały one na tym, że część osób otoczyła jedną z przyczep, a na niej stanął jeden z mężczyzn. Policjantów poproszono o interwencję. Najpierw działania podjął zespół antykonfliktowy, jednak rozmowy nie przyniosły efektów - dodał Marczak.
- W związku z tym policjanci sześć osób przeprowadzili na drugą stronę ulicy; osoby te potem rozeszły się do domów. Jeżeli chodzi o osobę, która stała na przyczepie, została ona zniesiona z niej przez policjantów - powiedział.
Dodał, że na prośbę tej osoby wezwano karetkę; trafiła ona do szpitala i ok. 5 rano opuściła szpital.
PAP
Czytaj więcej