"Zarobiłem ok. 20 mln zł w ciągu całej działalności Amber Gold". Przesłuchanie Marcina P. przed sejmową komisją śledczą

Polska

Sejmowa komisja śledcza ds. Amber Gold prawie sześć godzin przesłuchiwała w środę byłego szefa tej firmy. Marcina P. Posłowie pytali m.in. o to, kto stał za pomysłem stworzenia piramidy finansowej, w której inwestorzy stracili prawie 851 mln zł.

Marcin P. odmówił odpowiedzi na trzy pierwsze pytania zadane podczas środowego przesłuchania przez komisję śledczą ds. Amber Gold, w tym m.in. na pytanie o to, kiedy zdecydował się na stworzenie Amber Gold i skąd pochodziły środki na założenie tej działalności.

 

Joanna Kopcińska (PiS) pytała świadka, kiedy zdecydował się na stworzenie Amber Gold. Marcin P. odmówił odpowiedzi na to pytanie - jak tłumaczył - z uwagi na toczące się postępowanie karne. Świadek nie chciał też odpowiedzieć na pytanie, skąd miał pomysł na stworzenie Amber Gold.

 

Marcin P. nie odpowiedział również na pytanie, jakie środki były potrzebne na rozpoczęcie działalności Amber Gold i skąd pochodziły te środki.

 

Pytany, jak wyglądała bieżąca działalność Amber Gold, Marcin P. powiedział, że działalność spółki była "zorganizowana, bardzo przejrzysta, jasna i klarowna".

 

"Kwota niekorzystnego rozporządzenia mieniem, inna niż 850 mln zł"

 

Marcin P. zeznał przed sejmową komisją śledczą, że kwota niekorzystnego rozporządzenia mieniem jest inna niż zapisane w akcie oskarżenia 850 mln zł. Według niego, kwota ta jest "zupełnie inna", ale nie jest w stanie dziś jej podać.

 

Odpowiadając na pytanie Joanny Kopcińskiej (PiS), ile środków wpłacono na lokaty w złoto, P. odparł: "Według aktu oskarżenia, kwota niekorzystnego rozporządzenia mieniem jest to 850 mln zł i ona jest wprost wzięta z załącznika, bodajże nr 3, do opinii biegłych Ernst and Young, która dokumentuje tylko i wyłącznie uznania rachunków bankowych spółki Amber Gold".

 

- W ramach postępowania karnego nie został zbadany system Agnet, który zarządzał wszystkimi lokatami, które zakładali klienci. Co więcej: ten system nie został nawet zabezpieczony przez prokuraturę, mimo dwukrotnych naszych wezwań i wezwań biegłych Ernst and Young, którzy wydawali opinię - powiedział Marcin P. Dodał, że "prokuratora zabezpieczyła go bodajże w 2014 r., w tym momencie, kiedy opinia została już wydana i złożona do akt sprawy". Zdaniem świadka, znajduje się to na płytach, które - jak mówił - "są nie do odtworzenia, gdyż są uszkodzone".

 

 

- Według mojej wiedzy, w chwili obecnej jest to weryfikowane przeze mnie i przez obrońcę. Kwota niekorzystnego rozporządzenia mieniem jest zupełnie inna - mówił P. - Ja nie jestem w stanie na chwilę obecną jej podać, ze względu na to, że mamy bardzo ograniczony dostęp do danych elektronicznych, które są w posiadaniu sądu; sad ma kopię zapasową, której nie może odtworzyć - dodał. Zdaniem P., sąd "dopiero bodajże po 15 sierpnia będzie mi w stanie udostępnić, przez biuro syndyka, dostęp do systemu Agnet z danych, gdzie na podstawie tego, będzie to możliwe do wyliczenia".

 

- Niestety, ta kwota nie jest określona, nie jest wyliczona; nie ma także w postępowaniu karnym wyliczonej wysokości szkody - oświadczył P.

 

Na inne z pytań P. odpowiedział, że "nie interesował się bazą klientów Amber Gold".

 

Według świadka, do czasu, kiedy powstały problemy finansowe Amber Gold w okolicach czerwca-lipca 2012 r., składki ZUS były płacone regularnie. P. opowiadał też o strukturze organizacyjnej Amber Gold. Mówił, że pierwsza struktura powstała w 2009; w 2012 składała się z 17 departamentów. On sam był prezesem kilku spółek, w tym Amber Gold sp. z o.o., OLT Express sp. z o.o., Amber Gold S.A.

 

 

"Pomysł na Amber Gold narodził się w 2008 r."

 

Marcin P. przyznał również, że pomysł na Amber Gold narodził się w 2008 r., przedsiębiorstwo nie rozpoczęło działalności w tym roku, ponieważ otworzenie firmy z taką działalnością "to nie jest przedsięwzięcie jednego dnia" - powiedział.

 

Odpowiadając na pytanie przewodniczącej komisji Małgorzaty Wassermann (PiS) Marcin P. powiedział, że jego poprzednie przedsięwzięcie "Salony Finansowe" nie zostało przekształcone w spółkę Amber Gold.

 

Podkreślił, że "Salony Finansowe" nie zostały przekształcone w żadną spółkę. - One się zmieniły tylko, nazwę na Amber Gold Invest, ale to nie było przekształcenie, spółka Amber Gold to była zupełnie inna spółka, która została powołana i utworzona jako z Amber Gold, czyli wcześniej Grupa Inwestycyjna Ex - powiedział Marcin P.

 

Wassermann dopytywała, kiedy doszło do zmiany z Grupy Inwestycyjnej Ex na Amber Gold. "W lipcu, sierpniu 2009 r." - powiedział świadek.

 

Przewodnicząca komisji pytała, czy decyzja o tym, żeby doszło do tego przekształcenia i rozpoczęcia działalności Amber Gold zapadła u P., w czasie jego przebywania w zakładzie karnym za poprzednie złamanie prawa.

 

- Decyzja o działalności spółki Grupa Inwestycyjna Ex zapadła jeszcze przed moim osadzeniem i ta spółka została powołana. W tym momencie zostały także stworzone dokumenty, co ma odzwierciedlenie w materiałach elektronicznych zabezpieczonych przez prokuraturę ze spółki Amber Gold w postępowaniu karnym. Cały model funkcjonowania spółki został utworzony jeszcze przed moim osadzeniem, to nie było tak, że to się narodziło w więzieniu - powiedział P.

 

- W zakładzie karnym nic się nie narodziło - podkreślił.

 

Wassermann dopytywała, kiedy w takim razie narodził się pomysł Amber Gold, Marcin P. odpowiedział, że w 2008 r.

 

Dopytywany, dlaczego Amber Gold nie rozpoczęło działalności w 2008 r. stwierdził, że trwały przygotowania do zorganizowania takiej działalności. - Otworzenie firmy i prowadzenie firmy z taką działalnością i możliwością rozwoju na dużą skalę, to nie jest przedsięwzięcie jednego dnia - powiedział P.

 

Z uwagi na toczące się postępowanie karne odmówił odpowiedzi na pytanie, jak te przygotowania wyglądały i do czego się przygotowywali twórcy Amber Gold.

 

"Nie tylko ja mogłem dokonywać zmian w systemie księgowym"

 

B. szef Amber Gold powiedział również, że świadkowie, którzy twierdzą, że tylko on miał dostęp, który umożliwiał modyfikację danych w systemie księgowym spółki Amber Gold, kłamią. Według niego, takich osób było więcej, m.in. główny informatyk, czy pracownicy działu płatności.

 

Marcin P. został zapytany przez szefową komisji Małgorzatę Wassermann (PiS), czy w systemie księgowym Amber Gold była możliwość usuwania i modyfikacji danych księgowych. - Dane do systemu COMARCH XL, który był powiązany z systemem AGNET wprowadzało się w dwojaki sposób - były automatyczne przeniesienia danych z systemu AGNET, których edytować w systemie COMARCH XL nie można było i one były automatycznie zapisywane i one musiały być modyfikowane, jeżeli w ogóle ktokolwiek miał uprawnienia do modyfikacji w systemie AGNET lub dane wprowadzane ręcznie do systemu COMARCH XL, które były zapisywane najpierw do bufora, a później przenoszone do księgi głównej - mówił b. szef Amber Gold.

 

Według świadka, dane, które były wprowadzane ręcznie, można było modyfikować i mogli to robić uprawnieni pracownicy. Dopytywany przez posłankę PiS, kto posiadał takie uprawnienia, Marcin P. zeznał, że były to m.in. kierownik działu transakcji Katarzyna Cesarz, pracownice działu płatności: Alfreda Aksnowicz i Grażyna Janiszewska, a także osoby zatrudnione w dziale księgowości, choć - jak zastrzegł - nie jest w stanie podać ich nazwisk.

 

- Czy pani Misiewicz miała możliwość dokonywania zmian w buforze? - zapytała Wassermann. - Pani Misiewicz miała taką możliwość, jednakże pani Misiewicz nie zajmowała de facto współdziałalnością spółki Amber Gold - odpowiedział świadek. - Pani Misiewicz była odpowiedzialna za księgowość całej grupy, ale w związku z przejęciem linii OLT Express Regional, dawny Jet Air i OLT Express Poland, na sam początek, w związku z wymogami i koniecznością sporządzenia przez biegłych rewidentów opinii dla tych spółek, konieczne było wyprostowanie było ich ksiąg. Pani Misiewicz, od momentu zatrudnienia do lipca 2012 r., zajmowała się prostowaniem ksiąg firm JET Air dawnej, czyli OLT Express Regional i OLT Express Poland, dawnej Yes Airways - mówił świadek.

 

P. dodał, że uprawnienia do modyfikacji danych księgowych mieli ponadto: główny informatyk Maciej Brzeski, który - jak zaznaczył b. szef Amber Gold - m.in. na jego polecenie dokonywał "zmian błędów, poprawień" w systemie COMARCH XL. - Miała je pani Małgorzata Kin-Kaczmarek, dyrektor departamentu produktów, która była odpowiedzialna za wdrożenia systemów, w szczególności systemu AGNET, jego rozbudowy, konfiguracji i automatycznych przenoszeń dokumentów między systemem AGNET i COMARCH XL i systemem IC Pożyczki - dodał świadek.

 

W tym momencie przewodnicząca komisji śledczej spytała, czy zatem jeżeli świadkowie twierdzą, że jedyną osobą, która miała do tego dostęp, był Marcin P., to mówią prawdę. - Świadkowie kłamią, pani przewodnicząca - odparł b. szef Amber Gold. - My już dwukrotnie składaliśmy wniosek - i w postępowaniu przygotowawczym i w postępowaniu już przed sądem I instancji o zbadanie uprawnień i dokonywanych operacji w systemach finansowo-księgowych, w systemach AGNET i IC Pożyczki poszczególnych pracowników. Do dnia dzisiejszego ten wniosek przez sąd nie został rozpoznany - podkreślił Marcin P.

 

Jak dodał, również prokuratura oddaliła ten wniosek jako "niemający znaczenia dla sprawy".

 

 

"Nie było założenia, że Michał Tusk miał być kamuflażem mojej działalności"

 

Świadek zapewnił w środę, że nigdy nie było założenia, że Michał Tusk miał być kamuflażem dla jego działalności; nigdy nie został przeze niego wykorzystany w jakichkolwiek sytuacjach politycznych, czyli wpływów u ojca, czy innych osób.

 

W połowie 2011 r. spółka Amber Gold przejęła większościowe udziały w liniach lotniczych Jet Air, następnie w niemieckich OLT Germany, a pod koniec 2011 r. w liniach Yes Airways. Powstała wtedy marka OLT Express - linie OLT Express rozpoczęły działalność 1 kwietnia 2012 r. Po upadku OLT Express pod koniec lipca 2012 r. okazało się, że ze spółką współpracował pracujący w Porcie Lotniczym w Gdańsku Michał Tusk.

 

Witold Zembaczyński (Nowoczesna) pytał dlaczego świadek pomawiał prezesa Portu Lotniczego w Gdańsku Tomasza Kloskowskiego oraz Michała Tuska o przestępstwa. Przypomniał, że prokuratura umorzyła postępowania wobec tych osób, nie widząc żadnych nielegalnych działań. - Czy to miał być kamuflaż dla pana działalności, posługiwanie się synem premiera? - pytał poseł Nowoczesnej.

 

- Jeżeli bym pomawiał, to pan Kloskowski i Michał Tusk mogli mi wytoczyć postępowanie cywilne o pomawianie. Jeżeli składałbym, fałszywe zeznania, to prokuratura mogłaby wytoczyć mi postępowanie karne za składanie fałszywych zeznań, czego ani jedna, ani druga strona nie zrobiła. Nikogo nie pomawiałem - powiedział Marcin P.

 

- Nigdy nie było takiego założenia, że Michał Tusk miał być kamuflażem dla mojej działalności, nigdy także Michał Tusk nie został przeze mnie wykorzystany w jakichkolwiek sytuacjach politycznych, czyli wpływów u ojca, czy innych osób, do których jego ojciec mógł mieć dostęp - zapewnił.

 

Jak dodał, Michał Tusk miał się zajmować tylko i wyłącznie kontaktami między dyrektorem zarządzającym OLT Express Jarosławem Frankowskim, lotniskiem w Gdańsku i uzyskiwaniem informacji z tego lotniska, odnośnie możliwości rozwoju siatki połączeń. "Michał Tusk dostarczał nam dane, które w mojej ocenie (...) naruszały, jeżeli nie prawnie, to na pewno moralnie, był konflikt interesów" - powiedział świadek.

 

"Ja nic Polakom do zwrócenia nie mam"

 

- Ja nic Polakom do zwrócenia nie mam panie pośle (...) kompletnie nic - tak świadek skomentował z kolei słowa Witolda Zembaczyńskiego (Nowoczesna), że podczas środowego przesłuchania ma niepowtarzalną okazję do tego, by "zwrócić coś Polakom". Kategorycznie zaprzeczył też, że Amber Gold była piramidą finansową.

 

Zeznający przed komisją śledczą były szef Amber Gold odmawia odpowiedzi na znaczną część pytań, powołując się na toczące się przeciw niemu postępowanie karne. Odmówił m.in. na pytanie o kontakty z politykami. Odmówił także odpowiedzi, jacy "profesorowie mu doradzali".

 

- Skąd miał pan know-how na tę piramidę - zapytał Zembaczyński.

 

- Odmawiam odpowiedzi na to pytanie, proszę nie nazywać tego piramidą finansową - odpowiedział Marcin P. - Było to przedsiębiorstwo, spółka z ograniczoną odpowiedzialnością, nie była to piramida finansowa, żaden wyrok prawomocny w tej sprawie nie zapadł - dodał. Podkreślił zarazem, że "w systemie polskim nie istnieje coś takiego jak piramida finansowa".

 

Odmówił odpowiedzi, z czego się utrzymywał w latach 2008-09, czym dokładnie zajmowała się jego żona i z czego się utrzymywała. Odmówił również odpowiedzi o aktualny majątek.

 

Przyznał, że być może miał w okresie uruchamiana Amber Gold zablokowane konta przez komornika. Powiedział też, że rozdrabnianie spółek, związanych z Grupą Amber Gold, "tworzenie tzw. spółek holdingowych", wynikało z jego wiedzy.

 

- To było rozwijane przez bardzo długi okres czasu, zanim doszło do takiej ilości spółek, jaka była, na początku to były dwie spółki, potem pojawiła się trzecia, czwarta, piąta i tak doszliśmy do dziewięciu, jeśli dobrze pamiętam - powiedział P.

 

Pytany przez Zembaczyńskiego, czy chciał uciec do Argentyny, przekonywał, że nigdy nie chciał i nie próbował nigdzie uciec.

 

 

"Miałem przecieki z ABW, to nie były przecieki od Michała Tuska"

 

Tygodnik "wSieci" ujawnił stenogramy z podsłuchów ABW założonych u Marcina P. Wynika z nich, że tuż po upadku OLT Express na przełomie lipca i sierpnia 2012 r. P. "spieniężał wszystko"; wiedział, że jest podsłuchiwany i miał informacje, że w Amber Gold pojawią się "cisi panowie z ABW".

 

Witold Zembaczyński (Nowoczesna) przypomniał, że Marcin P. wielokrotnie w rozmowach telefonicznych, które komisja ma w materiale, wspominał, że funkcjonariusze ABW mają się u niego pojawić. - Proszę powiedzieć, czy to były tylko takie pana domysły i czy miał pan przecieki z ABW - pytał poseł Nowoczesnej.

 

- Tak, miałem takie przecieki, nie były to (przecieki) od Michała Tuska, to były przecieki z ABW, ale nie bezpośrednio przez ABW (były mi) dostarczane, były (mi dostarczane) przez osoby trzecie, związane z ABW, w tym także przez niektórych dziennikarzy - powiedział świadek.

 

"Nazwiska polityków, z którymi kontaktował się Marcin P. są w aktach"

 

Przewodnicząca komisji Małgorzata Wassermann (PiS) pytała pełnomocnika Marcina P. Michała Komorowskiego, czy w Sądzie Okręgowym w Gdańsku, w którym toczy się postępowanie wobec założyciel Amber Gold znajduje się w aktach materiał wskazujący na kontakty Marcina P. z politykami.

 

- Nazwiska (polityków) na pewno; natomiast jeżeli chodzi o treść zarzutów, to żaden z postawionych w tym postępowaniu toczącym się przed Sądem Okręgowym w Gdańsku nie obejmuje zarzutów związanych z korzystaniem z wpływów - powiedział Komorowski.

 

Dopytywany, czy jest to materiał jawny, czy niejawny zaznaczył, że nie jest w stanie w stanie się wypowiedzieć w tej kwestii.

 

Szefowa komisji ds. Amber Gold podkreśliła, że Sąd Okręgowy w Gdańsku nie pozwolił członkom komisji na wykonanie kopii akt toczącego się postępowania.

 

- Akta to jest jedynie część materiałów zgromadzonego w postępowaniu karnym. Ogromna część to są dowody rzeczowe oraz dane o charakterze informatycznym, które do tej pory nie zostały odtworzone w systemie jeden do jednego, także one znajdują się na nośnikach informatycznych - zaznaczył pełnomocnik Marcina P.

 

Marcin P. pytany przez posła Nowoczesnej Witolda Zembaczyńskiego, czy jest w stanie udzielić komisji informacji na temat nazwisk polityków, z którymi kontaktował się, odmówił odpowiedzi na pytanie.

 

 

"Politycy sami szukali kontaktu ze mną"

 

Przewodnicząca komisji ds. Amber Gold Małgorzata Wassermann (PiS) pytała Marcina P., czy w zakresie swojej działalności i bieżącego funkcjonowania jego firma kontaktował się z politykami na Pomorzu.

 

- Nie zostawałem na Pomorzu w kontakcie z żadnymi politykami. Politycy sami szukali ze mną kontaktu, ja raczej próbowałem się zawsze od polityków odcinać - odpowiedział Marcin P.

 

Dopytywany, którzy politycy szukali z nim kontaktu stwierdził: "Na pewno prezydent miasta Gdańska poprzez port lotniczy w Gdańsku".

 

- Ja do końca nie pamiętam np. sytuacji ze sponsorowaniem filmu "Wałęsa", bo mnie w tym czasie w biurze nie było, ale z relacji moich pracowników, o ile dobrze pamiętam pani Martyny Piwońskiej, to sam pan prezydent miasta Gdańska dostarczył mi propozycję i chciał ze mną rozmawiać na temat sponsorowania filmu o Wałęsie - podkreślił.

 

- Chęć znalezienia kontaktu ze strony polityków różnych opcji zawsze był, chyba najczęstszy był jednak z członkami Prezydium Miasta Gdańska z tego względu, że spółka miała siedzibę na terenie Gdańska - dodał Marcin P.

 

Marcin P. był też pytany przez szefową komisji śledczej Małgorzatę Wassermann (PiS) zapytany, czy w areszcie śledczym w Gdańsku ma komputer wraz z wi-fi. Marcin P. zeznał, że sam nie ma komputera, natomiast ma udostępniany przez areszt śledczy komputer do zapoznawania się z aktami. Komputer - według niego - nie ma dostępu do wi-fi.

 

Emil Marat uprzedzał mnie o czynnościach ABW

 

Pytany przez Małgorzatę Wassermann (PiS), od którego momentu wiedział, że ABW się nim interesuje, P. odparł, że od końca lipca 2012 r., kiedy "ostatni bank nam wypowiedział umowę rachunków bankowych". Dodał, że to zainteresowanie "na pewno" dotyczyło działalności Amber Gold.

 

Marcin P. zeznał, że nie uzyskał samego planu śledztwa, tylko informacje o zaplanowanych czynnościach ABW ws. Amber Gold, m.in. co do zweryfikowania kont bankowych spółki i przepływów pieniężnych, a nie wobec niego. Dodał: "15 sierpnia dowiedziałem się, że 16 z rana przyjdzie do mnie ABW do mieszkania i do spółki". Zeznał, że dowiedział się tego z smsa wysłanego z nieznanego mu numeru, "który można odszukać". - W smsie był komentarz, że mam uciekać, ale nie planowałem żadnej ucieczki - dodał P.

 

Pytany przez Wassermann, czy o czynnościach ABW uprzedzał go Emil Marat, P. odparł: "Tak, na pewno tak". Dopytywany, skąd Marat to wiedział, P. odparł, że miał on się zajmować PR Amber Gold i postawił warunek, że będzie współpracował tylko z radcą prawnym Pawłem Kunachowiczem, który prowadził kancelarię w Warszawie.

 

- Emil Marat wielokrotnie sugerował mi także, że jest możliwość wykorzystania kontaktów pana Pawła Kunachowicza z politykami, co do załatwienia tej sprawy, czytaj Amber Gold - zeznał P. Pytany przez Wassermann, na kogo Marat się powoływał, P. odpowiedział, że "powoływał się na kogoś z Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, ale nazwiska nie jestem w stanie podać". Wassermann spytała: "Czy powoływał się na pana Cichockiego?". P. odpowiedział: "Być może tak".

 

Zapytany przez Wassermann, na czym miałaby polegać rola tych polityków, P. odparł: "Któryś z tych polityków był koordynatorem służb specjalnych, odpowiedzialnym za ABW (...) Oni mieli po prostu także uzyskać informacje ze strony ABW, jakie czynności są prowadzone, jakie są realizowane i w jaki sposób można je zablokować albo zmienić". - Takie były sugestie; ja nie skorzystałem z takich możliwości wpływania - oświadczył świadek.

 

W 2012 r. ówczesny szef MSW Jacek Cichocki miał uprawnienia w zakresie koordynacji działalności Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencji Wywiadu, Służby Kontrwywiadu Wojskowego, Służby Wywiadu Wojskowego i Centralnego Biura Antykorupcyjnego.

 

 

"Informacja o mojej karalności nie była żadną tajemnicą"

 

Przewodnicząca komisji Małgorzata Wassermann (PiS) pytała o polityków, których wymienił P., w tym np. prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, który zapraszał P. do loży VIP-owskiej na mecze.

 

- Były takie propozycje (...) bilety do łoży VIP-owskiej na mecze Euro 2012 przekazałem swoim pracownikom, którzy poszli do tych lóż VIP-owskich i one bezpośrednio do mnie do spółki trafiły, to na pewno - powiedział P.

 

Wassermann dopytywała P., czy w Gdańsku, ludzie z którymi współpracował i sponsorował ich imprezy, mieli świadomość, co do jego uprzedniej karalności.

 

- Podejrzewam, że tak, bo to był fakt powszechnie znany, niektórzy się nawet o to pytali. Ja nie jestem w stanie powiedzieć, kto dokładnie, ale takie pytania padały i taka odpowiedź z mojej strony padała w wypowiedzi z mojej strony. To nie była żadna tajemnica o karalności - odpowiedział P.

 

Odpowiadając na kolejne pytanie przewodniczącej komisji, P. powiedział, że nie miał kontaktu z ówczesnym ministrem Sławomirem Nowakiem. - Nie, z panem ministrem Nowakiem bezpośredniego kontaktu nie miałem, najwyższy kontakt jaki ja miałem związany z Ministerstwem Infrastruktury to był w tamtym czasie pełniący obowiązki prezesa Urzędu Lotnictwa Cywilnego pan Tomasz Kądziołka, który wszelkie czynności z ministerstwem załatwiał - wyjaśnił Marcin P.

 

Marcin P. pytany przez posła Jarosława Krajewskiego (PiS), czy przypomina sobie artykuł Magdaleny Olczak "Pośrednik z wyrokiem za przywłaszczenie" opublikowany 16 kwietnia 2010 w "Gazecie Wyborczej", w którym cytowane są jego słowa, gdzie przyznaje się, że został skazany prawomocnym wyrokiem, odpowiedział, że rozmawiał z Magdaleną Olczak.

 

Dopytywany, dlaczego zdecydował się na upublicznienie informacji na temat własnej karalności, stwierdził, że tego faktu nie można było ukrywać.

 

- Na stronie internetowej, w zakładce "blog Amber Gold" informacja o mojej karalności także była, włącznie z wytłumaczeniem - powiedział Marcin P.

 

- To nie było nic ukrywanego i ktokolwiek się pytał, ja na te pytania udzielałem informacji, to nie była jakaś tajemnica, że nikt na ten temat nie rozmawiał - dodał.

 

Marcin P. poinformował, że jego pracownicy wiedzieli o jego karalności. - Powiedziałem, że jeżeli nie chcą pracować, znając tę informację, to mogą odejść - ja nie będę miał żadnych pretensji. Nikt się nie zdecydował na odejście - powiedział.

 

Zaznaczył również, że o swojej karalności informował swoich pracowników jeszcze przed opublikowaniem artykułu przez "Gazetę Wyborczą".

 

"Z lotniskiem w Łodzi była śmieszna sytuacja z Markiem Belką"

 

Marcin P. był pytany przez Tomasza Rzymkowskiego (Kukiz'15) o to, jak wyglądało obniżanie opłat na poszczególnych lotniskach. Dopytywany o lotniska w Łodzi i Katowicach mówił:

 

- Z Łodzią jakaś śmieszna sytuacja była związana z Markiem Belką, ale tutaj Jarosław Frankowski by mógł więcej powiedzieć, bo ja nie jestem w stanie - powiedział.

 

- Bynajmniej Łódź, żebyśmy latali, bardzo duże pieniądze oferowała. To była umowa podpisana o zachowaniu poufności z Łodzią, tylko czy to było z Urzędem Miasta w Łodzi, czy to było z samym portem lotniczym, to ja już teraz nie powiem - dodał Marcin P.

 

Dopytywany, jaka była rola Marka Belki w tej sprawie, odpowiedział, że nie umie na to pytanie odpowiedzieć.

 

- Ja pamiętam, że jakaś sytuacja z prezesem Belką była w porcie w Łodzi - czy to była jakaś plotka czy nie to ja nie wiem, na to pytanie powinien umieć odpowiedzieć pan Jarosław Frankowski, bo on się tymi sprawami zajmował bezpośrednio lub osoba, która zajmowała się kontaktami z lotniskami - podkreślił.

 

Marcin P. pytany o to, czy środki finansowe z Łodzi zostały przelane na konto, odpowiedział: "wydaje mi się, że nie doszło do podpisania ostatecznej umowy, była tylko umowa przedwstępna".

 

"Zatrudnienie Michała Tuska w OLT Express było mi nie na rękę"

 

Marcin P., odpowiadając na pytania Tadeusza Rzymkowskiego (Kukiz'15), relacjonował dokładnie okoliczności zatrudnienia Michała Tuska w liniach lotniczych OLT Express. - Michał Tusk w drugiej połowie 2011 roku chciał napisać artykuł o spółce Jet Air i otwieranych połączeniach w Gdańsku - relacjonował.

 

- Zgłosił się do pana Tomasza Wicherka, który w tamtym okresie był prezesem zarządu spółki Jet Air, który powiedział, że nie jest uprawniony do udzielania takich informacji i skierował pana Michała Tuska do mnie, pytając mnie, czy wyrażam zgodę na podanie mojego numeru telefonu dziennikarzowi "Gazety Wyborczej", z zastrzeżeniem, że jest to syn premiera - dodał Marcin P.

 

Jak mówił, wyraził zgodę i rozmawiał z Michałem Tuskiem 20-30 minut. Michał Tusk w efekcie rozmowy napisał ten artykuł, a po jakimś czasie sam zgłosił się do P., że "chciałby znaleźć zatrudnienie w spółce OLT Express Regional".

 

- Rozmawiał wtedy z Jarosławem Frankowskim (dyrektor wykonawczy OLT) i wycofał się, mówiąc, jak mi się wydaje, że nie dostał aprobaty ojca, by się zatrudnić w tej spółce - mówił Marcin P. Dodał, że nie jest pewien, czy tak było na pewno, bo na jego pamięć mógł wpłynąć "przekaz medialny".

 

- Mnie to było bardzo nie rękę, by zatrudniać Michała Tuska - zaznaczył. - Dlaczego? - spytał Rzymkowski. - Z tego względu, że był to syn premiera. Nie chciałem, by polityka mieszała mi się w działalność biznesową spółek - odpowiedział P.

 

Po jakimś czasie, jak zeznał, odbyła się też jego rozmowa z Jarosławem Frankowskim, że "można go (Michała Tuska) będzie wykorzystać, bo jakieś informacje z lotniska wyniesie, bo wszyscy wiedzieli, że na lotnisku znajdzie zatrudnienie."

 

Z kolei znów po upływie pewnego czasu, jak mówił P., w styczniu lub w lutym 2012 roku, zadzwonił do niego Tomasz Kloskowski (prezes Portu Lotniczego w Gdańsku), nie na komórkę, tylko do biura. - Zadzwonił z propozycją, że pan Michał Tusk jest już pracownikiem lotniska i chciałby u nas pracować, ale w dziale marketingu i zajmować się pomocą w ustalaniu nowych kierunków połączeń - zaznaczył Marcin P.

 

Jak dodał, miał on przekazywać np. informacje, jakie trasy docelowe z przesiadką wybierają pasażerowie z Gdańska, co jest bardzo cenną informacją dla linii lotniczej, bo może stworzyć na tych trasach bezpośrednie połączenia.

 

- Wtedy już z Michałem Tuskiem nie rozmawiałem, tylko rozmawiał z nim Jarosław Frankowski, który przyszedł do mnie z informacją, że Michał Tusk się zgadza, a prezes Kloskowski nie robi żadnych problemów, by pracował jednocześnie w porcie lotniczym i spółce OLT Express - opowiadał Marcin P.

 

Michał Tusk nie wyraził jednak zgody na zatrudnienie w Amber Gold sp. z o.o., która zajmowała się marketingiem wszystkich spółek, a chciał być zatrudniony w spółce OLT Express, która "de facto tylko sprzedawała bilety". - Ja powiedziałem, że nie widzę z tym problemu - zaznaczył Marcin P. W rezultacie Michał Tusk "podpisał umowę współpracy ze spółką OLT Express".

 

W tym czasie były bowiem zwolnienia z "Gazecie Wyborczej" i Michał Tusk wiedział, że lada moment straci pracę, choć nie miał tam etatu - dodał świadek.

 

Według niego chciał być natomiast zatrudniony w OLT, a nie w Amber Gold m.in. w związku z tym, że miał kredyt hipoteczny i chciał założyć działalność gospodarczą, i "współpracować ze spółką OLT Express".

 

Marcin P. dopytywany przez posła Rzymkowskiego, czy w momencie podpisania umowy z OLT Michał Tusk był zatrudniony w porcie lotniczym w Gdańsku, bo z dokumentów wynika, że z OLT Express umowę zawarł w połowie marca 2012 roku, a w porcie lotniczym, w połowie kwietnia, przyznał, że dokładnie nie pamięta kolejności zdarzeń. Choć, jak przyznał, Michał Tusk mógł mieć "promesę na zatrudnienie" w porcie w momencie podejmowania współpracy z OLT.

 

Marcin P. mówił też, że w sprawie OLT Express miał najczęstsze kontakty z prezesem ULC Tomaszem Kondziołką i, jak powiedział, był zdziwiony, że ten nie został potem zwolniony ze stanowiska.

 

Opowiadał też, że miał zaufanie do prezesa OLT Express Regional Andrzeja Dąbrowskiego, który "czyścił sytuację w ULC, związaną ze spółką Jet Air", a potem "wyłapywał błędy, jakie miała spółka Yes Airways". - Tyle uchybień ile on znalazł i wyprostował, chapeau bas dla niego - powiedział Marcin P.

 

"Wiele osób wiedziało, że LOT w 2012 r. ogłosi upadłość"

 

- Wiele osób, które miały styczność z LOT-em, zajmowały się tym publicystycznie, dziennikarzy, wiedziało o tym, że LOT najpóźniej w miesiącu październiku, listopadzie 2012 r. ogłosi upadłość, bo nie ma pieniędzy. LOT nie miał w pewnym momencie pieniędzy na wypłaty wynagrodzeń w okresie 2012 r. i nie był w stanie konkurować w żaden sposób z innymi liniami lotniczymi - powiedział P.

 

Dodał, że "czy to by była spóła OLT, czy weszłaby Lufthansa, czy wszedłby Air Berlin, każdy by wykończył LOT w tamtym momencie, bo był tak zarządzany" - podkreślił P.

 

"Odmówiłem rozmów nt. przejęcia LOT-u przez OLT Express, czy Amber Gold"

 

- Odmówiłem jakichkolwiek rozmów na temat możliwości przejęcia LOT-u przez OLT Express, czy Amber Gold - powiedział Marcin P.

 

Pytany, kto mu składał takie propozycje, świadek powiedział: "To były propozycje przynoszone, o ile dobrze pamiętam przez pana (...) Wicherka". - I to na pewno były (propozycje) z Ministerstwa Gospodarki, a nie z Ministerstwa Infrastruktury, tego jestem pewien na 100 procent - dodał.

 

- Dostaliśmy nawet częściowo księgi handlowe LOT-u do zapoznania się, w sprawie przeprowadzenia takiego pseudo audytu, żeby zobaczyć, co tam jest. Po analizie tych ksiąg, ja stwierdziłem osobiście, że oprócz 800 mln długu, marki, ta spółka nic nie ma, totalnie nic, jeszcze związki zawodowe do tego dochodziły. Ja odmówiłem jakichkolwiek rozmów nt. możliwości przejęcia LOT-u przez OLT czy Amber Gold - relacjonował.

 

 

"Nie zależało mi na umoczeniu rządu Donalda Tuska"

 

Krzysztof Brejza (PO) pytał świadka o sms wysłany przezeń 27 lipca do współpracownika w OLT Express: "Mam maila o akcji Ikar, to nie jest na telefon". Współpracownik Jarosław Frankowski odpisał: "Marcin, odpiszę za 25 minut. Czy to coś zmieni?". P. odpisał: "Nie, ale powoduje, że możemy umoczyć rząd". - Z jakich powodów zależało panu na uderzeniu w rząd Donalda Tuska? - spytał Brejza.

 

Przewodnicząca komisji Małgorzata Wassermann (PiS) powiedziała w tym momencie, że "tak się nie zadaje pytań" i sama spytała świadka, czy zależało mu na "umoczeniu" rządu Tuska.

 

- Nie zależało mi na umoczeniu rządu Donalda Tuska - odpowiedział P. Podkreślił, że "sytuacja ta jest związana z prowokacją dziennikarską zrobioną przez pana Pawła Mitera, który w chwili obecnej za tę prowokację jest sądzony przez sąd". Dodał, że - według jego wiedzy i "według zarzutów postawionych przez prokuraturę" - Miter "sfałszował notatkę o akcji Ikar". - Przedłożył mi ją w celu korzyści finansowej - zaznaczył.

 

- Składało mi się to wtedy w jedną całość z tego względu, że my mieliśmy za pośrednictwem Tomasza Wicherka propozycję z ministerstwa gospodarki zakupu LOT; dostaliśmy nawet częściowo, o ile się nie mylę, a mam dość dobrą pamięć, księgi handlowe LOT do zapoznania się ws. przeprowadzenia takiego pseudoaudytu, żeby zobaczyć co tam jest - mówił P.

 

 

"Wydaje mi się, że to Latkowski poinformował mnie o planie śledztwa"

 

Marcin P. powiedział, że Sylwestra Latkowskiego poznał przez Michała Lisieckiego, wydawcę "Wprost". Jak dodał, Latkowski wraz z Michałem Majewskim chcieli napisać artykuł o Amber Gold bądź o nim samym. - Już teraz nie pamiętam dokładnie - dodał.

 

- Część tego spotkania była utrwalana czy nagrywana, część nie. Pan Latkowski mnie poinformował właśnie, tak mi się wydaje, że to pan Latkowski. To jest taki okres czasu, tak dużo informacji się przewinęło, mogę mylić te fakty, ale tak mi się wydaje, że pan Latkowski poinformował mnie wtedy o planie śledztwa - powiedział Marcin P.

 

- Zaznaczyłem, że mogę się mylić, że to pan Latkowski dostarczył mi plan śledztwa. Tak mi się wydaje na 90 proc. (...) Na 90 proc. jestem przekonany, że tak było, podejrzewam, że moja pamięć mnie nie myli - podkreślił.

 

Członek komisji Marek Suski (PiS) ocenił, że Marcin P. chce spowodować, by komisja wezwała Latkowskiego na przesłuchanie. - Pan Latkowski ujawnił te taśmy, z których dowiedzieliśmy się o tym, jak wyglądały interesy i że Donald Tusk, premier, wiedział o tym, że prokuratura działa opieszale, i wiedział wcześniej o tym, że Amber Gold to piramida - powiedział.

 

- W tej chwili atakuje pan te osoby, powiedział pan też o (Marku) Belce, że jakaś śmieszna historia, pan Belka mówił o tym finansowaniu pod stołem lotniska z Łodzi, krytycznie się wypowiadał na tych taśmach, to kolejna osoba, która demaskowała wiedzę premiera i PO o tym, że ta firma jest piramidą i że syn premiera tam pracuje w OLT. Kolejną osobę pan atakuje, natomiast o związkach z politykami niby pan nie chce mówić. Tutaj pan mówi o tej sytuacji z Belką - zwrócił się do Marcina P. poseł PiS.

 

"Policjantka, która badała sprawę Amber Gold, skłamała przed komisją"

 

Marcin P. zarzucił w środę przed komisją śledczą ds. Amber Gold kłamstwo Katarzynie Tomaszewskiej-Szyrajew, policjantce, która prowadziła dochodzenie ws. działalności spółki. Według niego, prokuratura naciskała na funkcjonariuszkę, by zajmowała się Amber Gold.

 

Katarzyna Tomaszewska-Szyrajew mówiła w listopadzie zeszłego roku komisji śledczej, m.in., iż miała wrażenie, że sprawa ta była lekceważona przez nadzorującą tę sprawę prokuraturę Gdańsk-Wrzeszcz, m.in. przez prok. referenta, prowadzącą sprawę Amber Gold, Barbarę Kijanko.

 

Marcin P. zeznał m.in., że z Tomaszewską-Szyrajew bardzo często rozmawiał na temat działalności spółki Amber Gold. - W mojej ocenie ona skłamała tutaj przed komisją śledczą - powiedział b. szef Amber Gold. Przekonywał, że zeznania policjantki nie mają potwierdzenia w dokumentacji elektronicznej, w mailach, które funkcjonariuszka kierowała do niego ze swej prywatnej skrzynki.

 

- Są wręcz sprzeczne - to pani prokurator (Barbara Kijanko) na nią naciskała, żeby ona przesłuchiwała m.in. wszystkich pokrzywdzonych, którzy są w chwili obecnej, a to ona nie chciała ich przesłuchiwać. To są zupełnie dwie rozbieżne rzeczy, które pani Katarzyna Tomaszewska tutaj przed komisją mówiła. Są na to dokumenty w postaci maili, znajdują się w aktach sprawy - podkreślał świadek.

 

Za chwilę doprecyzował jednak, że w opinii przygotowanej przez biegłych, jest "jeden szczątkowy mail, który został wybrany". - Pozostałe się nie otwierają, bo tak opinia została przygotowana - dodał P. Powiedział również, że obecnie czeka "na skopiowanie dysku, żeby móc się zapoznać z serwerem pocztowym spółki Amber Gold". - Prokuratura nie zabezpieczyła, mimo próśb, mojego komputera i komputera mojej żony (...) My nie mamy kopii jeden do jednego, ani serwera spółki - mamy zabezpieczone dane do 21 marca 2012 r., czyli tam, gdzie pracownicy najczęściej podejmowali decyzje, wykonywali polecenia, zarządzali pracownikami, zarządzali lokatami - tego nie ma w tej sprawie karnej - mówił świadek.

 

Według niego, komputery jego i jego żony zostały zabrane przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego. - Kopii tego komputera (należącego do mnie) nie ma, a serwer został skopiowany z jakiejś kopii zapasowej, która się tworzyła automatycznie każdego dnia i został skopiowany z dnia 21 marca (2012 r.). Maile pracowników kończą się 21 marca 2012 roku, dalszych maili nie ma. Jeżeli są, to na komputerach, które mogły zostać wykasowane. I w chwili obecnej komputery są sprzedane, co w tym śmieszniejszego i nie ma możliwości odtworzenia tego całego materiału - powiedział P.

 

- Zobaczymy, co jest na tych dyskach oryginalnych, na podstawie których została wykonana opinia - zaznaczył b. szef Amber Gold.

 

Opisując swoje kontakty z Tomaszewską-Szyrajew, świadek zeznał m.in., że dwukrotnie odwiedziła ona jego biuro w Gdańsku. - Moi pracownicy dla pani policjantki przygotowywali w wersji elektronicznej załączniki protokołu zabezpieczeń, których ona dokonywała w postaci wydania rzeczy, o które ona prosiła. Żeby ona nie miała problemu przepisywania, to moi pracownicy spisywali to, przygotowywali jej i taki mail z takimi danymi, został wysłany także do pani Katarzyny Tomaszewskiej przeze mnie, żeby ona wiedziała, co wpisać do protokołu - relacjonował.

 

Jak dodał, mail ten znajduje się na jego skrzynce pocztowej, której zawartość jest częścią opinii sporządzonej przez jednego z biegłych (P. podał nazwisko Michno).

 

Marcin P. ocenił ponadto, że biegli i osoby uczestniczące w zabezpieczeniu danych spółki, których przesłuchała już komisja śledcza, opowiadają "inną historię związaną z tą samą pracą, która polegała na skopiowaniu serwera i każdego komputera, który był w posiadaniu spółki Amber Gold".

 

 

"To Latkowski przyszedł do mnie z rewelacją, że wie, że u mnie pracuje M. Tusk"

 

Marcin P. pytany przez posła Marka Suskiego (PiS), czy umowy zawarte z OLT Express z Michałem Tuskiem były wykorzystywane "do załatwiania różnych innych umów" odpowiedział, że nie załatwiał żadnych umów przez Michała Tuska. - Nigdy na Michała Tuska się nie powoływałem - podkreślił.

 

- Co więcej, to Sylwester Latkowski, uzyskując informacje od Emila Marata, przyszedł do mnie z rewelacją, że wie, że u mnie pracuje Michał Tusk. Nikt nie wiedział, że Michał Tusk u mnie pracuje - dodał. Na uwagę Suskiego "pewnie się pan tym nie chwalił, tym bardziej, że nawet maile przekazywał (Michał Tusk) jako Józef Broda", Marcin P. powiedział: "(Józef) Bąk". - Czyli dobrze pan wie pod jakim pseudonimem - zauważył Suski.

 

Marcin P. podkreślił, że otrzymywał maila od Tuska; przesyłał mu je Jarosław Frankowski, dlatego nie wiedział od kogo one są.

 

- Specjalnie się przejęzyczyłem, żeby pan jednak potwierdził, że pan zna - dodał Suski.

 

"Michał Tusk przekazywał poufne informacje"

 

Poseł PiS Marek Suski pytał o informacje, które miał przekazywać Michał Tusk na temat firmy Wizz Air. - Stwierdził pan podczas zeznania, że kwestie, o których informował syn premiera, należą do kategorii poufnych, czy pan potwierdza, że były jakieś poufne informacje? - pytał Suski.

 

- Z mojej wiedzy - tak, cały czas mówię o tych dofinansowaniach, które były organizowane za pośrednictwem tej gdańskiej organizacji turystycznej. To są informacje poufne, tego pan nie znajdzie na żadnej stronie internetowej, ani, jak pójdzie pan do prezesa portu lotniczego, tam pan nie dostanie (takich informacji), nie znajdzie pan także informacji, do jakich portów lotniczych docelowo latają pasażerowie z przesiadki - powiedział Marcin P.

 

Tygodnik "wSieci" ujawnił stenogramy z podsłuchów ABW założonych u Marcina P. W przytoczonej rozmowie Marcin P. mówi do Jarosława Frankowskiego (dyrektora zarządzającego OLT Express): "Słuchaj, jeszcze mam jedno pytanie do ciebie odnośnie pamiętasz, mówiłeś, że Tusk ci przyniósł informację, ile Wizz Air płaci za jednego pasażera i jakie dostaje zwroty, pamiętasz?". Frankowski odpowiada: "Tak, tak. On mi mówił mniej więcej, tylko nie pamiętam, kurde, kwot, wiesz? (...) on tego nie przysyłał, jakby był ostrożny, tak".

 

Suski pytał też świadka, za co płacił Michałowi Tuskowi. - Michał Tusk stwierdził podczas przesłuchań (przed komisją śledczą), że przekazywał tylko informacje ogólnie dostępne na stronach internetowych - przypomniał Suski.

 

- Michał Tusk nigdy nic mi nie wysyłał, oprócz tego artykułu do autoryzacji, nie przypominam sobie, żeby Michał Tusk ze mną kiedykolwiek korespondował - powiedział Marcin P. Jak dodał, Michał Tusk korespondował m.in. z dyrektorem zarządzającym OLT Express Jarosławem Frankowskim. - Z moją żoną miał jedno spotkanie na temat możliwości wydawania - z racji jego doświadczenia dziennikarskiego - magazynu pokładowego - mówił świadek.

 

- Nie umiem dokładnie powiedzieć, co dokładnie robił pan Michał Tusk, bo on nie był bezpośrednio mi podległy, ja go nie rozliczałem z zadań, które on wykonywał, to jest pytanie do Jarosława Frankowskiego - powiedział Marcin P.

 

 

"Nie miałem zamiaru zwrócić się o status świadka koronnego" 

 

Marek Suski (PiS) pytał Marcina P., czy miał zamiar zwrócić się o status świadka koronnego. - Nie, ale taka propozycja została mi złożona - odpowiedział P. Suski dopytywał, dlaczego P. nie skorzystał z tej prepozycji.

 

- Nie miałem wystarczającej wiedzy, a dokumentacja zabezpieczona w postępowaniu przygotowawczym przez Prokuraturę Okręgową w Łodzi nie była w stanie udokumentować niektórych danych, ze względu na braki w zabezpieczonych dokumentach, które są w dniu dzisiejszym już nie do odzyskania niestety - podkreślił P.

 

"Nie znam Mariusa Olecha"

 

Marek Suski (PiS) pytał świadka, czy jest jakiś związek między nim, a Mariusem Olechem. - Nie ma żadnego związku między mną, a Mariusem Olechem, nigdy z panem Mariusem Olechem nie rozmawiałem, ani się nigdy nie spotkałem, nie znam tego pana - powiedział Marcin P.

 

Dodał, że wiedział kto to jest, bo mówił mu o Olechu właściciel linii OLT Jet Air (które Amber Gold kupiła) Krzysztof Wicherek, doradzając, by Olecha wziąć jako kolejnego inwestora w działalności lotniczej. - Pan Wicherek mówił, że działalność lotnicza jest dużą działalnością, skomplikowaną i jeszcze jeden inwestor by się przydał - mówił P. W końcu jednak Marius Olech, zeznał Marcin P., założył własną spółkę lotniczą.

 

Marek Suski pytał też o relacje świadka z Krzysztofem Wicherkiem i zeznania tego ostatniego, że po 15 minutach znajomości Marcin P. przelał ogromną kwotę na konto jego spółki, którą kupował.

 

- Mnie nie zależało na samym Jet Air jako Jet Air, mnie zależało na licencji na latanie, z tego względu, że czas uzyskania licencji to jest około dwóch lat - mówił Marcin P.

 

- Kupowaliśmy Jet Air, wiedząc, w jakim stanie jest ta firma, automatycznie utrzymywaliśmy wszystkie kody do kont bankowych Jet Air, którymi zarządzała pani Tomira Wicherek, żona pana Wicherka - zeznał.

 

Dodał, że wiedział np., iż są problemy z księgowością w Jet Air, ale przelane środki "poszły na konkretne cele, które zostały dokładnie rozliczone i sprawdzone". M.in. na raty leasingowe za samoloty. Gdyby to nie zostało uregulowane mówił, Jet Air mógł stracić certyfikat ULC.

 

- Mnie zależało na uratowaniu certyfikatu ULC, gdyby tego certyfikatu nie udało się uratować, zakup Jet Air byłby bezsensowy - mówił. Z kolei do zakupu OLT Express Germany doszło, dodał, "by nie stracić pieniędzy utopionych w ratowanie Jet Air". - Wszyscy mówili: pan Wicherek to jest lekkoduch i jak ktoś tego nie weźmie w ręce, to zaraz upadnie - powiedział świadek.

 

Marcin P. zaprzeczał zarazem, że pieniądze zostały przez niego przekazane po "15 minutach rozmowy", jak zeznał Krzysztof Wicherek. Między terminem pierwszego maila, a terminem spotkania, gdy podjęto decyzję o przelaniu środków, było bowiem "mnóstwo kontaktów".

 

 

"Planem nie było doprowadzenie do upadku LOT"

 

Marcin P. mówił, że przy tworzeniu linii lotniczych, planem było zdobycie rynku i sprzedaż. - A to, że LOT i Eurolot w tym momencie miały ogromne problemy finansowe, to powodowało to, że to się po prostu idealnie wpisywało i pozwalało przejąć z dnia na dzień dodatkowych, nie wiem, 3 mln klientów bez ponoszenia dużych kosztów marketingowych. I taki był plan - powiedział P. - Ale planem nie było doprowadzenie do upadku LOT-u, tylko do zbudowania rynku w Polsce i sprzedaży go, tym bardziej, że my na innych trasach lataliśmy - dodał.

 

- Pan Wicherek, oprócz LOT-u przyniósł mi do zakupu jeszcze chyba sześć innych linii lotniczych w całej Europie - zeznał P. Dodał, że przyniósł mu on wszystkie dokumenty, w tym audyty m.in. spółki OLT Express Germany czy rumuńskiej spółki TransAvia.

 

Andżelika Możdżanowska (PSL) pytała P., kto pomagał mu w początkowej działalności w 2009 r., w tym - w opracowaniu modelu biznesowego Amber Gold. Świadek odmówił odpowiedzi. Na pytanie z jakich środków spółka pokrywała koszty stałe, P. odparł: "Z wypracowywanych dochodów". Nie odpowiedział zaś na pytanie, z jakich czy czyich środków pokrywano koszty stałe w pierwszym okresie działalności spółki.

 

Indagowany, czy w 2009 r. jego stan konta wynosił 45 tys. zł, P. odmówił odpowiedzi. - Niezwykle istotny jest ten pierwszy milion inwestycji w Amber Gold - zaznaczyła posłanka. P. kwestionował dane przez nią podawane, jako pochodzące z opinii Ernst And Young, która opracowała ją na podstawie - jak powiedział - "niekompletnych danych". Według P., Amber Gold miała ok. 40 rachunków bankowych do obsługi rozliczeń. Dokonywał ich system, a on je tylko zatwierdzał. Do 2010 r. P. sam prowadził księgowość.

 

- Amber Gold składowało złoto, srebro i platynę - oświadczył P., pytany przez Możdżanowską, co spółka składowała. Odmówił odpowiedzi na pytanie, ile złota zakupiono. - Są określone faktury zakupu na to złoto - dodał.

 

Po dłuższym namyśle P. odmówił też odpowiedzi na pytanie Marka Suskiego (PiS), czy obawia się o swe bezpieczeństwo. - Rozumiem - skwitował poseł.

 

Suski pytał też świadka, ile pieniędzy ma obecnie na koncie i czy może to być kilkanaście tys. zł. - W roku pewnie tak - odparł P., który dodał, że teraz na koncie ma "może 600 zł". Dodał, że pieniądze te dostaje od siostry, a przeznacza je na zakup m.in. książek prawniczych i na opłatę kosztów sądowych.

 

"Nie miałem żadnych kontaktów z funkcjonariuszami Agencji Wywiadu"

 

Andżelika Możdżanowska (PSL) pytała świadka, czy miał jakieś kontakty z funkcjonariuszami Agencji Wywiadu. Marcin P. odpowiedział: "Nie, żadnych kontaktów z funkcjonariuszami Agencji Wywiadu nie miałem".

 

Pytany, kiedy otrzymał notatkę ABW, która miała dotyczyć operacji "Ikar", Marcin P. powiedział, że otrzymał ją w lipcu 2012 roku, drogą mailową od Pawła Mitera. Dopytywany, czy zapłacił za tę notatkę, świadek powiedział: "Za samą notatkę nie, za jej przywiezienie zasponsorowałem panu Miterowi, ale tu mogę się mylić, koło czterech tysięcy złotych. Związane to było z kosztem noclegu w Warszawie, przejazdu, wynajęcia samochodu. Paweł Miter miał określone wymogi, co do modelu samochodu".

 

- Później (Miter) chciał 12-16 tysięcy złotych i chciał zostać takim łącznikiem między służbą bezpieczeństwa, którą on sobie wymyślił chyba w swojej własnej głowie, że jest (jej) przedstawicielem, a spółką Amber Gold - dodał świadek. Przypomniał, że Paweł Miter ma postawione zarzuty, a on jest oskarżycielem posiłkowym w postępowaniu karnym, prowadzonym przeciwko Miterowi.

 

Marcin P. stwierdził., że ABW prowadziła tajną operację "Ikar" wymierzoną w jego spółkę. Na dowód przedstawiał dziennikarzom rzekomą tajną notatkę ABW. Agencja natychmiast poinformowała, że notatka została sfałszowana i zawiadomiła prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa "posłużenia się sfałszowanym dokumentem".

 

 

"Prokuratura celowo działała bym był jedynym skazanym"

 

Prokuratura Okręgowa w Gdańsku i Prokuratura Okręgowa w Łodzi celowo "wykrajała część opinii i nie kopiowała danych tak jak powinny być kopiowane", po to by ukryć niektóre fakty, żebym był jedyną skazaną osobą - mówił w środę przed komisją śledczą Marcin P., były szef Amber Gold.

 

- Ja mogę powiedzieć, że moim zdaniem celowo Prokuratura Okręgowa w Gdańsku, następnie w Łodzi, wykrajała część opinii i nie kopiowała danych, tak jak powinny być kopiowane, żeby niektóre fakty w tej sprawie ukryć. Żebym ja był, a przy okazji moja żona, która moim zdaniem nie ma z tym nic wspólnego, jedyną osobą skazaną w tej sprawie. A tak w tej sprawie, niestety, nie jest - oświadczył Marcin P.

 

Jak mówił, w chwili obecnej najłatwiej wszystkim zasłaniać się niepamięcią. - Ja nie wierzę, że pracownik, który pracował u mnie trzy lata, dzień w dzień wykonywał te same obowiązki, staje przed sądem i mówi, że nie pamięta. W chwili obecnej dochodzimy do takich absurdów w sprawie karnej, że dyrektor operacyjna mówi, że ona nic nie pamięta, a sąd, że jeśli będziemy chcieli ją jeszcze raz przesłuchać, będzie przesłuchiwana w obecności psychologa - zaznaczył.

 

Krzysztof Brejza (PO) pytał Marcina P. czy w czasie "poprzedniej przestępczej działalności, za którą otrzymał wyroki", prowadził działalność charytatywną, wspierał finansowo jakiekolwiek stowarzyszenia. Świadek odmówił odpowiedzi na to pytanie. Pytany był także, czy kontaktował się z radomskim stowarzyszeniem "Pomoc 2002". - Nie wiem, żebym się w ogóle z kimś takim kontaktował - odpowiedział.

 

Brejza pytał także, jakie interesy prowadził w tamtym czasie w Stargardzie Szczecińskim i Szczecinie. - Jaki ma to związek ze sprawą? - zapytał Marcin P. Zaznaczył, że jeśli ma to związek z Amber Gold to odmawia odpowiedzi. Dopytywany powiedział: "Nie pamiętam bym prowadził tam przedsięwzięcia inne, niż prowadziłem w Gdańsku".

 

Poseł PO zapytał również, czy przed założeniem Amber Gold i pojawieniem się w tym interesie mecenasa Łukasza Daszuty, korzystał z pomocy prawnej innych adwokatów. - Wielu adwokatów się przez moje życie przewinęło. Być może tak, nie wiem, nie pamiętam - odparł. - To były sporadyczne kontakty, to nie były prace długofalowe, które by powodowały dłuższą znajomość i relację biznesową, jak z panem (Maciejem) Górtowskim, czy panem Daszutą - dodał.

 

Brejza chciał wiedzieć także, czy Marcin P. korzystał z pomocy adwokata Piotra Pieczykolana, który, jak mówił, reprezentował m.in. Marka M. pseud. "Oczko" ze Szczecina i Andrzeja Z. pseud. "Słowik" ze Stargardu Szczecińskiego, i uważany jest za zaufanego mecenasa tzw. Grupy pruszkowskiej.

 

Marcin P. odpowiedział, że tak, ale przez okres bardzo krótki. - Rozstaliśmy się w konflikcie - zaznaczył. - Zostało mu wypowiedziane przez mnie pełnomocnictwo i on mi także wypowiedział pełnomocnictwo - powiedział. Dodał, że nie był to adwokat, którego sam sobie znalazł, tylko adwokat znaleziony przez kogoś z jego rodziny.

 

- Ja nie pamiętam kto, ale ktoś z mojej rodziny pełnomocnictwo podpisał. Dostał polecenie od pana adwokata Maja. Pan adwokat Maj nie miał czasu zająć się tą sprawą i polecił pana Pieczykolana, a pana "Oczki" i pana "Słowika" niestety nie znam - podkreślił P.

 

 

"Każdy, kto zawiera umowę, powinien mieć świadomość konsekwencji"

 

- Podejrzewam, że też pewnie byłbym rozczarowany, gdybym stracił swoje środki - tak P. odpowiedział na pytanie Stanisława Pięty (PiS), czy klienci Amber Gold mogą się czuć rozczarowani. - Jednakże, jest coś takiego, jak warunki umowy i czytając warunki umowy, każdy, kto zawiera umowę, powinien mieć świadomość konsekwencji, jakie ponosi - oświadczył P.

 

- W chwili obecnej wiemy, że nikt o niczym nie wiedział i przychodził i podpisywał, bo myślał, że "coś tam"; to jest jego ryzyko - powiedział P. - Nie jestem w stanie zakazać każdemu podejmowania ryzyka - dodał. - Tak, można stracić środki - zaznaczył, mówiąc o zawieraniu umów na "produkty obarczone ryzykiem".

 

Według P. "zapominamy o tych osobach, które uzyskały nawet więcej niż zakładała umowa w Amber Gold, bo takich osób też jest dość sporo".

 

Pięta pytał też P., czy był kiedykolwiek "informatorem Centralnego Biura Śledczego". - Nie, nigdy nie byłem informatorem żadnej agencji, czy CBŚ, czy CBA, czy ABW i nigdy nie miałem takiej propozycji - odparł świadek.

 

"Kontakt z funkcjonariuszem ABW po raz pierwszy był 16 sierpnia 2012 roku"

 

Oficjalny kontakt z funkcjonariuszem ABW po raz pierwszy był 16 sierpnia 2012 roku - zeznał Marcin P. w środę przed sejmową komisją śledczą ds. Amber Gold.

 

Jak dodał, nie jest w stanie stwierdzić, czy był nieoficjalny kontakt z ABW. Amber Gold ogłosiła likwidację 13 sierpnia 2012 r.

 

Ponadto poseł PiS Stanisław Pięta pytał świadka, na jakiej podstawie twierdził, że wszyscy wiedzieli, iż Michał Tusk znajdzie zatrudnienie na lotnisku. Marcin P. powiedział: "Wszyscy, czyli ja i pan Jarosław Frankowski (dyrektor zarządzający OLT Express), wiedzieliśmy od Tomasza Kloskowskiego (prezesa Portu Lotniczego w Gdańsku), że Michał Tusk znajdzie zatrudnienie na lotnisku".

 

- W rozmowie z panem Kloskowskim, z tego co pamiętam, może nie w pierwszej, ale w drugiej na pewno było do razu zaznaczone, że Michał Tusk będzie także pracownikiem lotniska - powiedział świadek. Jak dodał, pytał Michała Tuska, dlaczego odchodzi z "Gazety Wyborczej". - Michał Tusk powiedział o tym kredycie, a potem od innego dziennikarza "Gazety Wyborczej", dowiedziałem się, że Michał Tusk po prostu musiał odejść, bo była redukcja etatów, były zwolnienia w oddziale (gazety) w Gdańsku - zaznaczył Marcin P.

 

- To nie było tak, oczywiście w mojej ocenie, że Michał Tusk nagle sobie wymyślił, że odchodzi z "Gazety Wyborczej". Według mnie po prostu umowa-zlecenie z nim została rozwiązana - podkreślił świadek.

 

 

"KPRM musiała mieć wiedzę o tym, co się dzieje ze sprawą Amber Gold"

 

Przewodnicząca komisji Małgorzata Wassermann (PiS) pytała P., czy ma wiedzę o tym, aby w ówczesnej Kancelarii Prezesa Rady Ministrów była wiedza nt. postępowania w stosunku do niego i, aby w takim razie KPRM interesowała się jego osobą.

 

- Wiedzy jako takiej nie mam, ale patrząc znowu na cały obraz sytuacji i na zdarzenia, które miały miejsce, taka wiedza musiała być. Począwszy od drugiej połowy 2011 r., kiedy Michał Tusk odmówił pracy w OLT Express ze względu na to, że tata mu zabronił, następnie poprzez informacje, które KPRM dostawała z ABW, które były wysyłane zarówno do prokuratury i do KPRM - powiedział P.

 

- Więc Kancelaria Prezesa Rady Ministrów musiała mieć wiedzę o tym, co się dzieje ze sprawą Amber Gold. A z racji tego, że tam był pracownikiem pan Michał Tusk, no to Donald Tusk na pewno miał, nie wierzę, ja bym miał tę wiedzę, gdyby pracował mój syn w takiej spółce i by wobec niej toczyło się postępowanie - powiedział P.

 

"Pracownicy Amber Gold też powinni zasiąść na ławie oskarżonych"

 

B. prezes Amber Gold, na prośbę Stanisława Pięty (PiS) doprecyzował swe wcześniej sformułowane zarzuty pod adresem prokuratury w Gdańsku i w Łodzi, że celowo działała tak, by został on jedynym skazanym w sprawie Amber Gold.

 

Świadek ocenił, że postępowanie prokuratorskie było "bardzo wybiórcze", nastawione wyłącznie na znalezienie dowodów, dokumentów mogących świadczyć na niekorzyść jego lub jego żony, Katarzyny P.

 

- Ogólnie sama działalność spółki Amber Gold, co zresztą, w którymś z postanowień podkreślił także sąd przedłużający tymczasowe aresztowanie, nigdy nie została przez prokuraturę zbadana i składając akt oskarżenia, prokuratura oparła się tylko na wyrywku działalności, niedokładnie badając całą sferę działalności - powiedział Marcin P.

 

- Jeżeli ja miałbym oceniać, to wszyscy pracownicy spółki Amber Gold, którzy się nie zwolnili dobrowolnie, powinni zasiadać także na ławie oskarżonych, bo wiedzieli jak ta spółka zarabia, jak ta spółka funkcjonuje, jakimi wzorami się posługuje - dodał.

 

Zarzucił przy tym byłym pracownikom firmy, że "udają" teraz, że nie pamiętają jak działała Amber Gold. - To nie było stado pięciuset baranów, które pracowało w dziale sprzedaży, które szło ślepo i wykonywało polecenia. To były osoby, które podpisywały, że zaznajamiały się z wszystkimi aktami normatywnymi wydawanymi przez spółkę, miały dostęp - fakt faktem, nie każdy w bardzo rozszerzonym zakresie, bo to w zależności od uprawnień - do systemu AGNET, który ewidencjonował wszystkie umowy, miały dostęp do tabeli kursów, która ustalała wartość po której kupują klienci złoto, srebro i platynę. Oni to wszystko wiedzieli - przekonywał b. szef Amber Gold.

 

Poseł Pięta zwrócił się też do świadka o rozwinięcie jego wcześniejszej wypowiedzi, w której zarzucił kłamstwo Katarzynie Tomaszewskiej-Szyrajew, policjantce prowadzącej dochodzenia w sprawie jego firmy. Świadek powiedział, że to prokuratura naciskała na funkcjonariuszkę, by zajęła się Amber Gold. Policjantka zeznała w listopadzie ubiegłego roku, iż miała wrażenie, że sprawa ta była lekceważona przez nadzorującą tę sprawę prokuraturę Gdańsk-Wrzeszcz, m.in. przez prok. referenta, prowadzącą sprawę Amber Gold, Barbarę Kijanko.

 

Według relacji P., Tomaszewska-Szyrajew miała skontaktować się z nim po drugim lub trzecim uchyleniu przez Sąd Rejonowy Gdańsk-Południe decyzji tamtejszej prokuratury o umorzeniu lub odmowie wszczęcia śledztwa dotyczącego jego spółki.

 

- Stwierdziła, że pani prokurator (Kijanko) zażyczyła sobie, że (policjantka) ma przesłuchać wszystkie osoby, które zawarły umowę w okresie do 2010 r. ze spółką Amber Gold (...) I ona w rozmowie telefonicznej, czy którejś rozmów pisanych, mailowych, stwierdziła, że to jest głupota, bo ona nie widzi podstaw i to jest wymysł pani prokurator i jak ona ma to zrobić skoro ona nie ma na to nawet żadnych środków, ani możliwości technicznych, żeby to zrobić - mówił b. szef Amber Gold.

 

Jak dodał, rozmowa z funkcjonariuszką stanęła na tym, że otrzymała ona od niego pełną listę umów, wraz z adresami osób, które należało przesłuchać oraz wszystkie kserokopie zawartych umów. - To jest w chwili obecnej w postępowaniu karnym, w sprawie, w której jestem oskarżony, dowód rzeczowy, więc te dokumenty także są, łącznie z listą osób i kserokopią wszystkich umów zawartych przez te osoby - zaznaczył Marcin P.

 

Andżelika Możdżanowska (PSL) zapytała natomiast P. o jego znajomość z gdańskim dominikaninem, o. Jackiem Krzysztofowiczem. B. prezes Amber Gold powiedział, że z duchownym łączyły go przyjacielskie relacje; wsparł też gdański klasztor dominikanów kwotą 1,5 miliona złotych. Były to - jak zeznał - pieniądze Amber Gold, które zostały przeznaczone na remont trzech ołtarzy i kaplicy w kościele św. Mikołaja.

 

A jakie korzyści były dla świadka za ten rodzaj wsparcia finansowego? - zapytała posłanka PSL. - Żadne korzyści - odparł P. - Modlitwa, rozumiem? - podpowiedziała Możdżanowska. - Nawet o modlitwę nie prosiłem - odpowiedział świadek.

 

 

"Nikomu nie zależało na prowadzeniu tej sprawy"

 

Przewodnicząca komisji Małgorzata Wassermann (PiS) pytała Marcina P. czy ma wiedzę na temat tego, że jego zatrzymanie było przez kogoś celowo opóźniane.

 

- W dniu 16 sierpnia 2012 r. do spółki Amber Gold weszło ABW zabezpieczyć dokumenty, złoto, materiały elektroniczne. Trwało to zabezpieczanie około trzech dni łącznie. W szczególności bardzo długo trwało kopiowanie tych dysków serwera, gdyż nie potrafiono tego zrobić, albo inaczej, nie chciano tego zrobić tak jak powinno się zrobić. Bo ja tak to odbieram, że to było celowe działanie - powiedział Marcin P.

 

- Pan Dariusz Listowicz wręczył mi zawiadomienie na przesłuchanie na 17 lub 18 sierpnia 2012 r. z informacją taką, że mam się nie obawiać, bo w tym dniu nie będę aresztowany. Informację o aresztowaniu przyniósł mi do domu funkcjonariusz Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego pan Mikołajczyk, o ile dobrze pamiętam, z Gdańska, na tydzień przed moim aresztowaniem albo na półtora tygodnia przed moim aresztowaniem z informacją taką, że mam się przygotować, że pójdę siedzieć - mówił świadek.

 

Wassermann dopytywała, czy ma wiedzę, że ten moment był przez kogoś celowo przyśpieszany lub opóźniany. - Z rozmów, które prowadziłem - jak siedzieliśmy do godziny chyba drugiej w nocy wtedy z funkcjonariuszami ABW - to było takie stwierdzenie, że nic mi teraz jeszcze nie zrobią, bo jeszcze nie mają takich dowodów, by mogli złożyć wniosek o areszt, I że do chwili obecnej je dopiero zbierają - odpowiedział Marcin P.

 

Jak mówił, takie sformułowanie padło, od funkcjonariuszy ABW. - Nie wiem ilu tych funkcjonariuszy było, ale było ich dość sporo - stwierdził. - Siedzieli u mnie w gabinecie przy stole. I wszyscy siedzieli i żartowali - dodał.

 

- Ja powiem tak: ja mogę powiedzieć, że ani funkcjonariusze ABW, ani prokuratura, oprócz ostatniej fazy postępowania karnego przed złożeniem aktu oskarżenia nigdy w stosunku do mnie nie zachowywała się w jakiś sposób nieprzyjemny - nie wiem jak to określić - nie naciskała na mnie - powiedział Marcin P.

 

Według niego, zabezpieczanie odbywało się tak, że mógł wyznaczyć pracownika, a sam pójść gdzie indziej, nie musiał przy niczym uczestniczyć.

 

- Wszystko było tak robione, w cudzysłowie: "po ludzku, humanitarnie", i dopiero po przeniesieniu sprawy do Łodzi, ta atmosfera zaczęła się zmieniać. I no, w zasadzie, nie wiem jak to określić, bo nie chciałbym wysnuwać zbyt daleko idących wniosków, ale ja odnosiłem wrażenie, że nikomu nie zależy na prowadzeniu tej sprawy - powiedział Marcin P.

 

"Dostałem sms-a od niezidentyfikowanego numeru: uciekaj, 16 będzie u ciebie ABW"

 

Marcin P. kolejny raz odniósł się też do Emila Marata. - Ja bym mógł domyślać się w chwili obecnej, że pan Emil Marat także informacje o planie śledztwa mógł przekazać panu Sylwestrowi Latkowskiemu, ale to są moje domysły, ja na to nie mam żadnych dowodów - powiedział P.

 

Część pytań szefowej komisji Małgorzaty Wassermann (PiS) dotyczyło przecieków i informacji, jakie świadek miał na temat śledztwa w jego sprawie i działań ABW.

 

Zdaniem świadka informacje o planie śledztwa "musiały pochodzić z wysokiego szczebla", raczej z Warszawy niż z Gdańska.

 

P. zeznał, że informacje, "jak wyprzedzić medialnie, to co chce zrobić ABW" i "żeby to co oni mówili, nie miało już znaczenia medialnie", przekazywał mu natomiast Emil Marat.

 

- Pan Paweł Kunachowicz uczestniczył we wszystkich moich spotkaniach z Emilem Maratem, mówię Emil Marat, mając na myśli ich dwóch - dodał Marcin P.

 

Wassermann pytała, kto weryfikował domniemaną notatkę, dostarczona przez dziennikarza Pawła Mitera. - W tej kwestii zaoferował się, że jest w stanie to zweryfikować, oprócz pana Emila Marata, który zaproponował wprost, że można wykorzystać kontakty Pawła Kunachowicza w tej kwestii, jeszcze mój pracownik, dyrektor departamentu bezpieczeństwa pan Krzysztof Kuśmierczyk - powiedział.

 

To on weryfikował, mówił Marcin P., "czy notatka, którą przedstawił pan Paweł Miter jest prawdziwa". Jego informator stwierdził, że jest prawdziwa. - Dziś w mojej ocenie jest to wymysł pana Pawła Mitera - powiedział. Zebrane w tej sprawie materiały świadczą dziś jednak o tym, że "pan Paweł Miter chciał wykorzystać okazję, żeby dobrze zarobić i po prostu sfabrykował notatkę".

 

Dopytywany skąd jeszcze miał informacje, jakie służby się nim interesują, powiedział: - Jeszcze miałem informacje od dziennikarzy "Gazety Polskiej Codziennie", która była związana z Miterem. Pan Miter nakreślił nam nawet spotkania z dziennikarzami GPC - dodał.

 

- Był też jeden sms konkretny z numeru, który później nie był aktywny, treści mniej więcej takiej: uciekaj, 16 będzie u ciebie ABW - zeznał. (chodzi o 16 sierpnia 2012)

 

Z kolei - według zeznań - po tym jak Marcin P. rozstał się z Emilem Maratem i Pawłem Kunachowiczem, Marat wysłał Marcinowi P. sms-a, że "gratuluje mu i przeprasza". - Jaki miał cel, wysyłając mi tego sms-a? Nie wiem, ja do współpracy z nimi już nie powróciłem - powiedział świadek.

 

Zeznał też, że były przygotowania do połączenia OLT Express Regional i OLT Express Poland, a prezesem miał być Andrzej Dąbrowski. - W tym zakresie zamawialiśmy opinię dotyczącą połączenia tych dwóch spółek od PwC, dwie opinie były sformułowane, które potwierdzały cele, jakie stawialiśmy dla OLT - powiedział P.

 

"Nazwiska przedstawicieli wszystkich partii występowały w bazie danych Amber Gold"

 

Marcin P. był pytany o listę nazwisk polityków, którą rozsyłał Emil Marat, a którzy mieli lokować środki w Amber Gold.

 

- W chwili obecnej nie jestem w stanie (powiedzieć), bo tych nazwisk było około trzydziestu, na pewno było nazwisko Adamowicz, na pewno była pani Kopacz Ewa, na pewno był znany polityk PiS - powiedział Marcin P. Jak dodał, w bazie były wszystkie opcje polityczne na szczeblach: centralnym i wojewódzkim. - Wszystkie partie polityczne były, po prostu Ewa Kopacz i Paweł Adamowicz, to są takie nazwiska, które medialnie często występują, dlatego je wymieniłem - wyjaśnił.

 

Jak mówił, to były imiona i nazwiska osób, których wyszukiwał system danych Amber Gold. - Żadna z osób, która była na tej liście, nie potwierdziła dziennikarzom, że jest osobą, która lokowała środki (w Amber Gold). Nie umiem powiedzieć, czy to była zbieżność nazwisk, czy nie. Według mojej wiedzy na dzień dzisiejszy, mogła to być zbieżność nazwisk. Nazwisko Ewa Kopacz, czy Paweł Adamowicz występuje wielokrotnie - powiedział świadek.

 

- Wszyscy się wyparli i powiedzieli, że nie lokowali (środków w Amber Gold) - powiedział Marcin P.

 

Prezydent Gdańska Paweł Adamowicz napisał w środę po południu na Twitterze: "Kłamstw Marcina P. ciąg dalszy. Nigdy nie lokowałem środków w Amber Gold. Co jeszcze usłyszymy od człowieka, który oszukał tysiące osób".

 

"Wszyscy dyrektorzy z Amber Gold powinni zasiąść na ławie oskarżonych"

 

Posłanka PiS Joanna Kopcińska przytoczyła wcześniejsze zeznania Marcina P., w których powiedział, że tylko on "jest za to bity" i zapytała, czy byłby w stanie rozszerzyć swoją wypowiedź.

 

- To był użyty kolokwializm z mojej strony i tak jak już odpowiadałem na pytanie pani przewodniczącej, wszyscy pracownicy, którzy nie zwolnili się sami ze spółki Amber Gold, niektórzy pracownicy także z OLT Express, którzy wiedzieli, jak funkcjonuje spółka Amber Gold oraz OLT Express, powinni zasiąść na ławie oskarżonych - mówił Marcin P.

 

Dopytywany, czy jest w stanie wymienić z imienia i nazwiska te osoby odpowiedział: "Po pierwsze wszyscy dyrektorzy odpowiedzialni za funkcjonowanie spółki Amber Gold, za departamenty w tej spółce".

 

- Pani Joanna Traczyk, pani Małgorzata Kim Kaczmarek, produktowe działy, dział marketingu pani (Anna) Łaszkiewicz, biuro jakości (...) wszyscy dyrektorzy, wysoko postawieni, biuro audytu, które audytowało na bieżąco działalność spółki, weryfikowało, czy pracownicy są zapoznawani z funkcjonującymi w spółce regulacjami i aktami normatywnymi - przecież to było wszystko potwierdzane, weryfikowane i na to są dokumenty, które to potwierdzają - powiedział.

 

- Dla mnie uproszczenie sobie sytuacji do pana Marcina P. i Katarzyny P. i uznawanie, że pani Katarzyna P. na podstawie tego, że przychodziła o 8 rano do pracy, jest winna oszustwa na znaczną skalę, jest trochę śmieszne - dodał.

 

Marcin P. ocenił, że bez kompleksowej analizy dokumentacji spółki Amber Gold nie ma możliwości stwierdzenia, czy doszło do oszustwa.

 

Dopytywany o osoby, które pracowały w dziale audytu, wymienił m.in. Adama Lewickiego, Katarzynę Bonarską.

 

- Mogę mylić nazwiska i stanowiska pracowników, ale pani Katarzyna Bonarska odpowiedzialna za dział sieci sprzedaży, czyli audytowała wszystkich pracowników, którzy mieli bezpośredni kontakt z klientami, m.in. pod względem znajomości procedur, obsługi systemów, przekazywania informacji, wiedzy tych pracowników - podkreślił.

 

"Do aresztu wpłynęła informacja, że mam być objęty szczególnym nadzorem"

 

Marcin P. pytany przez posła Kukiz'15 Tomasza Rzymkowskiego, dlaczego w dniu 30 sierpnia 2012 r. po znalezieniu się w areszcie śledczym w Gdańsku złożył wniosek do dyrektora aresztu o objęcie go ochroną.

 

- W uzasadnieniu wniosku czytamy m.in.: "wniosek uzasadniam koniecznością odizolowania od pozostałych osadzonych, w związku z możliwością zagrożenia mojego życia w związku z informacjami, jakie mam" - mówił Rzymkowski. Poseł Kukiz'15 zapytał Marcina P. kogo się obawiał.

 

- Taka informacja wpłynęła do akt aresztu śledczego, że mam być objęty szczególnym nadzorem i opieką psychologiczną, o ile dobrze pamiętam, Sądu Rejonowego Gdańsk-Południe, przesłała ją także prokuratura w Gdańsku, która prowadziła postępowanie i w czasie rozmowy z dyrektorem aresztu śledczego w Gdańsku zostało mi zakomunikowane, powiedziane, że takie dokumenty wpłynęły i w związku z tym, czy chcę wystąpić z takim wnioskiem i ja zdecydowałem się wystąpić z takim wnioskiem - mówił.

 

Pytany "kogo się obawiał" Marcin P. odmówił odpowiedzi. Również na pytania Rzymkowskiego: kto mógł zagrażać jego życiu, jakie wiadomości posiada, które mogą skutkować narażeniem życia i czy ma to związek z oszustwem w działalności piramidy finansowej Amber Gold, czy są to informacje dotyczące nieujawnionych do tej pory osób zaangażowanych w działalność Amber Gold oraz czy zagrożenie jego życia jest nadal realne, Marcin P. odmówił odpowiedzi.

 

"Nie mam na celu kogoś pogrążać"

 

- Nie mam żadnego celu ani politycznego, tak jak niektórzy mogą sobie wymyślać, że ja może chcę kogoś pogrążyć i się zemścić; nie mam naprawdę żadnego celu, bo ja i tak uważam, że mimo tego, że tutaj przyjeżdżam, zeznaję, to ten areszt i tak nie będzie uchylony - oświadczył P.

 

- Więc jeśli ktoś myśli, że ja tutaj liczę na jakąś współpracę z państwem, że dzięki temu coś dostanę, to jest też w błędzie. Ja na nic nie liczę od państwa - dodał.

 

- Ale my liczymy na świadka zeznania. Dlaczego świadek konsekwentnie odmawia udzielenia informacji komisji o początkach działalności Amber Gold; o tym, skąd pozyskał te pieniądze - replikował Witold Zembaczyński (N). - Gdyż jest to przedmiotem postępowania karnego, które się toczy przeciwko mojej osobie - padła odpowiedź.

 

Zembaczyński indagował P. o trzy przypadki jego odnotowanej "samoagresji" w zakładzie karnym - w kwietniu 2013 r., sierpniu 2013 r. i w styczniu 2017 (kiedy - według posła odnotowano "cięcie o podłożu emocjonalnym"). - Czy chciał pan popełnić samobójstwo? - spytał.

 

- Każde moje zadrapanie jest traktowane jako samookaleczenie, próba samobójcza - oświadczył P. - Jeśli chodzi o kwestie z 2013 r. to odmawiam odpowiedzi, bo jest to związane z moją prywatną sytuacją rodzinną; nie uważam, że jest konieczne omawiać to przy mediach - dodał.

 

Pytany, czy czuje się oszukany przez szefów OLT Express, P. odparł, że "może się czuć oszukany jedynie przez pana Łyczbę, dlatego, że nie do końca był szczery". Dodał, że zataił on, że był zamieszany w aferę informatyzacji PZU oraz, że kłamał, twierdząc iż księgi rachunkowe OLT Express Poland są rzetelnie prowadzone. - One nie były rzetelnie prowadzone (...) nie zaksięgowano wszystkich dochodów i kosztów - dodał.

 

Na pytanie, co się stało z tymi pieniędzmi, świadek odparł: "A to już pytanie nie do mnie, tylko do pana Łyczby". - On był wtedy właścicielem większościowym i mógł robić z tą spółką, co chciał - dodał P. - Gdy ja ją przejmowałem, była na skraju upadłości - zeznał świadek.

 

Ponadto P. zeznał, że nie zajmował się płatnościami OLT Express. Dodał, że jeśli były jakieś monity co do płatności, to trzeba o to spytać Danutę Misiewicz, która tym się zajmowała.

 

"Nigdy nie wręczałem komukolwiek łapówki"

 

Witold Zembaczyński (Nowoczesna) zapytał Marcina P., czy kiedykolwiek stanął wobec sytuacji, w której wręczał komukolwiek łapówki. - Nie, nigdy - odpowiedział P.

 

Zembaczyński odnosząc się do wcześniejszych zeznań, zapytał Marcina P. o jego stan wiedzy nt. "konieczności korumpowania urzędników przez osoby związane" z jego spółkami.

 

- W związku z tym, że jest to także rozpatrywane w sądzie karnym w Gdańsku, ten wątek, i on jest w kwestii oszustwa i wydania środków opisany, ja odmawiam odpowiedzi na to pytanie - powiedział P.

 

Dopytywany przez Zembaczyńskiego, czy nie zaprzecza takim okolicznościom, P. powiedział: "nie, nie zaprzeczam". Polityk Nowoczesnej pytał jakich kręgów to dotyczyło, czy samorządowych. - Samorządowych, wysoko postawionych urzędników urzędu miasta Gdańsk - powiedział P.

 

Zembaczyński pytał również, gdzie Marcin P. "wyprowadził ze spółki majątek". - Po pierwsze nie wyprowadziłem żadnego majątku ze spółki Amber Gold, co ma bardzo dokładne odzwierciedlenie m.in. w aktach sprawy karnej, nie mam żadnego zarzutu, co do wyprowadzania majątku ze spółki Amber Gold - powiedział P.

 

Dodał, że nie ma również postawionego zarzutu o ukrywanie majątku osobistego. Podkreślił, że "żadnego wyprowadzania majątku spółki w postaci złota, tak jak to jest obecnie cytowane w mediach, nie było". - To także jest potwierdzone w aktach sprawy karnej - powiedział P.

 

Przyznał, że były próby sprzedaży złota, ale skończyły się odmową zakupu przez Narodowy Bank Polski. Reszta złota - dodał - została zabezpieczona przez ABW.

 

 

"Zarobiłem w Amber Gold w ciągu całej działalności ok 20 mln zł"

 

Andżelika Możdżanowska (PSL) pytała świadka ile zarobił w trakcie swojej działalności w Amber Gold i OLT Express.

 

- W OLT Express zero złotych, w Amber Gold nie pamiętam, w granicach 20 milionów złotych - powiedział Marcin P. Nie umiał odpowiedzieć na pytanie, ile zarobiła jego żona.

 

Posłanka PSL kolejny raz spytała świadka, ile zarobił w Amber Gold. "Powiedziałem, około 20 milionów złotych w ciągu całej działalności, nie wiem, czy pani jest głucha?". - Jest pan bezczelny, wyprowadzam pana z równowagi, dlatego, że zadaję szczegółowe pytanie i pan jest tym poirytowany - replikowała Możdżanowska.

 

Marcin P. poinformował też, że od roku 2008 posiada rozdzielność majątkową z żoną.

 

PAP, Fot: PAP/Tomasz Gzell

dk/
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie