Wybory parlamentarne we Francji. Francuzi głosują bez entuzjazmu
We Francji w niedzielę o 8 rano rozpoczęła się pierwsza tura wyborów Parlamentarnych. Zapowiada się, że frekwencja w I turze wyborów będzie niższa niż przed pięcioma laty, a ci, którzy idą do urn, nie zawsze są pewni swojego wyboru. Sondaże wskazują, że zwycięży partia Republique en Marche (LREM), założona przez Emmanuela Macrona, który w maju został nowym prezydentem Francji.
Według francuskiego MSW do południa głosowało 19,24 procent uprawnionych - to nieco mniej niż o tej samej porze w poprzednich wyborach parlamentarnych i o wiele mniej niż 23 kwietnia, w pierwszej turze wyborów prezydenta. Do południa głosowało wtedy 28,54 wyborców.
Dziennikarka radia publicznego mówi, że nie może wybaczyć Jean-Lucowi Melenchonowi rozbicia lewicy. Dotąd - tłumaczyła - "głosowałam na wspólną listę PC (partia komunistyczna) i Front de Gauche (Front Lewicy). A on wprowadził rozłam. Tak jestem wściekła, że zagłosowałam na Partię Piratów (marginalne stronnictwo występujące pod hasłem "piratować, hakować, dzielić się"). - Tak zrobiłam w I turze, a za tydzień? Nie wiem, ale chyba wrzucę białą kartkę - powiedziała.
"Czy oni się boją własnych szyldów?"
Gerard Blanc działacz związku zawodowego CFTC (Francuska Konfederacja Pracowników Chrześcijańskich) przy SNCF (kolejach państwowych), przyznaje, że w tym roku był "zagubiony, jak nigdy dotąd". Pierwszym powodem jest "prezentacja kandydatów", którą otrzymał w pękatej kopercie. Jak mówił zauważył, że tylko PS, ekolodzy i komuniści występują pod szyldami swych partii. - Czy oni się boją własnych szyldów? - pyta retorycznie Gerard i tłumaczy, że "w wyborach do parlamentu głosuje się przecież przede wszystkim na przedstawicieli ugrupowań, a dopiero potem na nazwiska".
- Najpierw zauważyłem, że aż trzech kandydatów przedstawia się jako "większość prezydencka", wśród nich "stary, socjalistyczny kacyk, niegdyś minister SW Daniel Vaillant - opowiada związkowiec o swym "przedwyborczym torze przeszkód".
Ten "straszny bigos" powiększa jeszcze fakt, że choć jest mieszkańcem XIX dzielnicy Paryża, jego rejon wyborczy to głównie dzielnica XVIII, "z doklejonym kawałeczkiem dziewiętnastki". - Geografia elektoralna to też kawał polityki - komentuje związkowiec.
- Z dużą trudnością udało mi się ustalić, że Babette de Rozieres, występująca pod etykietką "większość dla Francji", jest przedstawicielką unii prawicy i centrum. Dopiero w internecie znalazłem, że należy do partii Republikanie, więc na nią zagłosowałem - uśmiecha się Gerard Blanc.
"System jest zgniły, ale to my daliśmy mu zgnić"
Isabelle Chopin jest właścicielką ekologicznego gospodarstwa w Normandii i działaczką związku rolniczego Confédération Paysanne (Konfederacja Chłopska). Jej mąż Patrick postanowił nie głosować w tych wyborach, a ona wciąż się waha: "Nie ufam Jean-Lucowi Melenchonowi. Choć podobają mi się jego idee i dynamika, uważam, że ma nadmierny przyrost ego. Może zagłosuję na bardziej klasyczną lewicę, choć wciąż nie wiem, czy wybierać mam znaną twarz, czy też stawiać na kogoś nowego".
- Rzeczywistość jest mętna - rozwija swą myśl pani Chopin - "system jest zgniły, ale to my daliśmy mu zgnić". - Jesteśmy niewinni, ale odpowiedzialni za to - stwierdza i zastanawia się czy codzienna praca nie jest ważniejsza od głosowania na deputowanych. - W akcji związkowej łatwiej mówić, co się robi i robić, co się mówi - kończy Isabelle Chopin.
Inny dziennikarz nie ma wątpliwości: "Głosowałem na Macrona od I tury wyborów prezydenckich. Żeby być spójnym, dziś oddałem głos na LREM (La Republique en Marche, partia prezydencka). No i przede wszystkim, żeby dać mu możliwość skutecznego sprawowania władzy".
PAP
Czytaj więcej
Komentarze