Rusza proces dwóch mężczyzn oskarżonych w sprawie wybuchu bomby na dachu wieżowca
We wtorek ruszył proces dwóch mężczyzn oskarżonych w sprawie wybuchu bomby na dachu wieżowca we Wrocławiu. Mężczyźni ukryli bombę w reklamówce na dachu budynku. Znalazł ją monter, który zginął wskutek wybuchu. Trzeci mężczyzna, który ujawnił szczegóły śledczym, został już w osobnym procesie skazany na 5 lat więzienia w zawieszeniu.
Według śledczych, pod koniec 2000 r. Wiesław B. zlecił Witoldowi M. załatwienie ładunku wybuchowego, którego moc mogłaby zniszczyć samochód. Jak ustaliła prokuratura, M. dostarczył ładunek wybuchowy i nakłonił Macieja A., aby ten ukrył i przechował kupiony przez niego przyrząd wybuchowy do czasu, aż odbierze go Wiesław B.
Ładunek wybuchowy został ukryty w reklamówce na dachu budynku przy Bulwarze Ikara we Wrocławiu. Tam przez przypadek w styczniu 2001 r. znalazł go monter sieci elektrotechnicznej.
Bomba eksplodowała, kiedy wyciągnął ją z reklamówki
Wskutek eksplozji materiałów wybuchowych monter zginął. Bomba eksplodowała, gdy mężczyzna wyciągnął ją z reklamówki. Drugiemu z monterów, który znajdował się na dachu budynku, nic się nie stało.
We wtorek ruszył proces Macieja A. i Wiesława B., których prokurator oskarżył o nielegalne posiadanie ładunku wybuchowego, spowodowanie zagrożenia dla życia i zdrowia wielu osób oraz zlecenie przygotowania takiego ładunku.
Witold M. został skazany w połowie marca 2017 r. w osobnym procesie na 5 lat więzienia w zawieszeniu na 10 lat oraz wypłatę 100 tys. zł zadośćuczynienia rodzinie zabitego montera.
Złagodzenie kary
O złagodzenie kary wnioskowała sama prokuratura, ponieważ Witold M. przyczynił się do wyjaśnienia całej sprawy, współpracował ze śledczymi, przyznał się i wskazał pozostałych sprawców.
-To śledztwo było zawieszone. Dopiero szczegółowe wyjaśnienia Witolda M. po latach pozwoliły na rozwikłanie tej sprawy - powiedział prokurator Dariusz Sobieski.
Maciej A. przyznał się we wtorek przed sądem do winy. W śledztwie początkowo zaprzeczał, ale po konfrontacji z Witoldem M. wyjaśniał, że to na jego polecenie odebrał ładunek i schował go na dachu wieżowca, w którym mieszkał.
"Ładunek przechowany na kilka dni"
Z odczytanych ze śledztwa zeznań wynikało, że był zaniepokojony tym, że ładunek jest uzbrojony, dlatego umieścił go w miejscu, w którym - jak sądził - nikt nie będzie miał do niego dostępu. Oskarżony twierdził, że zgodził się przechować ładunek wybuchowy tylko przez kilka dni i odmówił Witoldowi M. kolejnej przysługi, by dostarczyć go w inne miejsce.
- W ogóle nie chciałem wiedzieć, jakie to miejsce. Kategorycznie odmówiłem. Nie chciałem mieć z tą bombą już więcej do czynienia. Nie sądziłem, że ona będzie na tym dachu tak długo. Leżała tam ponad miesiąc - zeznawał Maciej A.
Zaprzeczył też, jakoby wiedział, że odbiorcą bomby miałby być drugi oskarżony Wiesław B. - Witold M. nic o tym nie mówił. On w ogóle mało mi mówił o swoich sprawach, traktował mnie jak swego żołnierza, swego posłańca. Wiesława B. nie znam i jego nazwisko usłyszałem pierwszy raz podczas przesłuchania w prokuraturze - zeznał Maciej A.
Nie przyznał się do winy
Wiesław B. nie przyznał się do winy ani przed sądem, ani w śledztwie. Przed sądem odmówił składania wyjaśnień i odpowiedzi na pytania. Oświadczył tylko, że oskarżenie wobec niego oparte jest na pomówieniach.
Z jego zeznań złożonych w śledztwie wynika, że poznał Witolda M. dopiero w 2002 r. - rok po wybuchu bomby na dachu wieżowca. Z tych samych wyjaśnień złożonych przed prokuratorem wynika, że obaj - Wiesław B. i Witold M. - byli potem skazani na kary więzienia w tej samej sprawie dotyczącej przemytu narkotyków.
Za posiadanie nielegalnego ładunku wybuchowego i spowodowanie zagrożenia dla życia i zdrowia wielu osób Maciejowi A. grozi do 8 lat więzienia, a z uwzględnieniem kary za zlecenie wykonania bomby Wiesławowi B. w sumie grozi kara 12 lat pozbawienia wolności. Obaj odpowiadają przed sądem z wolnej stopy.
PAP
Czytaj więcej
Komentarze