Ekspert: atak na Syrię nie oznacza końca porozumienia Rosji i USA
- Myślę, że ta decyzja prezydenta Donalda Trumpa, taka szybka i taka stanowcza, jest również na potrzebę tego, co się dzieje w USA. To jest pierwsza tego typu decyzja tego prezydenta po przejęciu władzy, ale myślę, że uzgodniona z Rosjanami w kuluarowych rozmowach - mówił w piątek na antenie Polsat News dr Krzysztof Liedel, ekspert ds. terroryzmu międzynarodowego.
Jego zdaniem, Rosja i Stany Zjednoczone to "dwaj główni gracze na arenie międzynarodowej, jeśli chodzi o ten rejon (Syrię - red.)".
- Zresztą ta retoryka, która się przebija od pewnego czasu, mówiąca o uzgodnieniach między oboma krajami, jeżeli chodzi o jakiekolwiek ruchy w tej sferze, świadczy o tym, że to oni tam rozdają karty - przekonywał ekspert.
W jego opinii, decyzja prezydenta USA Donalda Trumpa o ataku na syryjską bazę "nie oznacza końca porozumienia Rosji i Stanów Zjednoczonych". - Oczywiście w międzynarodowej retoryce politycznej mogą się pojawić różnego rodzaju dyskusje, różnego rodzaju kontrowersje, ponieważ każdy z tych graczy będzie chciał to wykorzystać również dla siebie, dla swoich celów, zarówno na arenie międzynarodowej, jak i w polityce wewnętrznej - zaznaczył Liedel.
"Rosja mogła wiedzieć o planowanym ataku bronią chemiczną"
Na pytanie, czy jego zdaniem Rosjan sondowano ws. ataku na Syrię oraz czemu Putin nadal milczy, Liedel odpowiedział, że "należy pamiętać, że ta sytuacja z użyciem broni chemicznej była dość nagła, nieplanowana. Teraz trzeba było podjąć decyzję, więc Amerykanie podjęli decyzję".
- Ja myślę, że Rosjanie zastanawiają się nad tym, jak to teraz rozegrać politycznie, ale na pewno byli o tym uprzedzeni, i myślę, że nie na zasadzie, że "teraz będziemy uderzali", a raczej to były rozmowy dyplomatyczne, gdzie ci Rosjanie musieli puścić takie przysłowiowe oko, że na to zezwalają - powiedział Liedel.
Ekspert pytany był też o to, czy Rosjanie mogli być wcześniej uprzedzeni także o wtorkowym ataku przy użyciu broni chemicznej, który był bezpośrednią przyczyną decyzji Trumpa. - Na tym polega problem, że Syria tak naprawdę dzisiaj to jest teren działań, gdzie walczy każdy z każdym. W samym reżimie Assada jest tak, że tam nie ma pełnej spójności, i nie wiemy, czy Rosjanie mają wpływ na wszystko, co się dzieje, i na te decyzje o używaniu broni - odpowiedział.
- Myślę, że mogli o tym wiedzieć, przynajmniej jeżeli chodzi o służby specjalne, które na pewno są w stanie monitorować Assada bezpośrednio i informować Kreml o tym, co tam się dzieje, ale czym innym jest wiedzieć, a czym innym podejmować określone decyzje polityczne - dodał Liedel.
Atak nocy
Stany Zjednoczone zaatakowały w nocy z czwartku na piątek bazę lotniczą wojsk rządowych w pobliżu miasta Hims w Syrii wystrzeliwując z dwóch okrętów wojennych 59 pocisków samosterujących. W ataku pięć osób zginęło, a siedem odniosło obrażenia - poinformował w piątek gubernator tej prowincji Talal Barazi. Jego zdaniem liczba ofiar nie wzrośnie już znacząco.
Jak powiedział szef Pentagonu James Mattis, atak z użyciem pocisków manewrujących Tomahawk został przeprowadzony o godzinie 20:45 czasu waszyngtońskiego w czwartek (2:45 czasu polskiego w piątek) w samym środku nocy w Syrii, aby zminimalizować liczbę ofiar.
Główna koalicja syryjskiej opozycji z zadowoleniem przyjęła amerykańskie działania. Wyraziła nadzieję, że USA powstrzymają stosowanie przez reżim w Damaszku "zakazanej na świecie broni".
W oświadczeniu opublikowanym w kontrolowanych przez opozycję mediach Syryjska Koalicja Narodowa podkreśliła, że amerykański atak na bazę Szajrat w prowincji Hims kładzie kres okresowi "bezkarności" i powinien być "zaledwie początkiem".
polsatnews.pl, PAP
Czytaj więcej
Komentarze