Rocznica zamachów w Brukseli. Wśród ofiar także Polka

Przypadająca w środę rocznica zamachów w Brukseli dotyczy także Polaków. Wśród ofiar zamachowców była Polka, 61-letnia Janina Panasewicz, która zginęła w drodze do pracy. Ci, którzy otarli się o śmierć, mówią o cudzie.
Krótko po zamachach, których rocznica przypada w środę, szukała jej niemal cała Polonia w Brukseli. Post stowarzyszenia SOS Bruksela, za pośrednictwem którego próbowano odnaleźć zaginioną, przekazano kilka tysięcy razy. Kilka dni po zamachach belgijska prokuratora potwierdziła, że Polka jest wśród ofiar.
Panasewicz mieszkała w Belgii około 20 lat. Rok temu 22 marca wyszła z domu, by rozliczyć czeki serwisu usług sprzątania. Następnego dnia miała lecieć do Polski, do męża na święta.
Po wyjściu z biura, w którym dowiedziała się, że był zamach na lotnisku, wsiadła do metra. Zginęła na stacji Maelbeek, gdzie terroryści uderzyli po raz drugi tego dnia, nieco ponad godzinę później po zdetonowaniu bomb w porcie lotniczym.
Bliscy i znajomi kobiety, ale też inni krewni ofiar nie kryli rozgoryczenia, że belgijskie służby nie ostrzegły mieszkańców miasta, by nie korzystali z komunikacji po tym, gdy terroryści wysadzili się w powietrze na lotnisku.
"Traktuję to w kategoriach cudu"
Gdyby takie SMS-y były rozsyłane, do metra nie wsiadłaby być może również Anna, pracownica jednej z instytucji unijnych. Chcąca zachować anonimowość kobieta, która wysiadła z metra tuż przed tym, gdy zamachowiec zdetonował ładunek na stacji Maelbeek, opowiada, że najbardziej przerażające we wspomnieniach są huk, krzyki rannych ludzi, a potem całkowita pustka i cisza na zewnątrz przed stacją metra, zanim na miejscu zjawiły się służby ratunkowe.
- Nie wiedziałam, gdzie pójść; dla mnie było oczywiste, że po tym, gdy doszło do zamachu na lotnisku i w metrze, będzie kolejny atak - opowiada kobieta. Jak mówi, już wsiadając do metra, zanim doszło w nim do zamachu, wiedziała o eksplozji na lotnisku. Jej czujność uśpiła jednak policja, którą widziała przed wejściem do podziemnej kolejki.
Anna uważa, że to, iż udało się jej przeżyć, to jak dar od niebios. - Traktuję to w kategoriach cudu. Gdybym wsiadła do innego wagonu metra, nie wyszłabym z tego - opowiada.
Kobieta nie mówiła nic swojej rodzinie o całej sytuacji, żeby nie martwić mieszkających w Polsce krewnych. Dowiedzieli się później, w trakcie jej odwiedzin w Polsce, gdy na własne oczy mogli się przekonać, że jest zdrowa i cała.
"Policja i wojsko to fasada"
Mimo że od zamachów minęło 12 miesięcy, kobieta do dziś nie czuje się bezpieczna w belgijskiej stolicy. Jest policja, wojsko, wzmocnione środki bezpieczeństwa na lotnisku, ale to jest fasada - przekonuje. Każdy może wejść do metra z torbą wypełnioną ładunkami wybuchowymi. Dlatego pani Anna do dziś unika przejazdów kolejką.
W środę w Brukseli przez cały dzień trwały uroczystości upamiętniające ofiary ubiegłorocznych zamachów. Wzięły w nich udział rodziny zabitych, pracownicy lotniska i zarządu komunikacji publicznej STIB, uczestnicy akcji ratunkowej, a także przedstawiciele najwyższych władz Belgii wraz z królem Filipem i królowa Matyldą.
Wśród 32 ofiar śmiertelnych zamachów w Brukseli było 17 Belgów i 15 obcokrajowców; 18, jeśli weźmie się pod uwagę Belgów mających jeszcze jedno obywatelstwo. Rannych zostało ponad 320 osób. Imię Polki, która jechała metrem tego poranka, zostało na jej prośbę zmienione.
PAP
Czytaj więcej