Wieś odcięta od świata. Nie przejedzie straż i pogotowie
XXI wiek, a część mieszkańców Morochowa w Bieszczadach odcięta jest od świata. Od lat proszą o wybudowanie mostu. Poziom wody w lokalnej rzece opada na tyle, że można przez nią przejechać samochodem zaledwie przez ok. 60 dni w roku. Przez resztę czasu ludzie chodzą po 70-letniej, chybocącej się kładce. Osoby starsze są uwięzione. Bywa, że nie dojeżdża do nich pogotowie czy straż pożarna.
- Może ze 2 miesiące w ciągu roku można przejechać przez rzekę. Dziś jest mała woda, ale dwa dni temu była wszędzie. Ciężki żywot, a burmistrz się śmieje z tego. Ma projekt, ma pozwolenie na budowę i nie kwapi się do tego - opowiadają mieszkańcy Morochowa, którzy zgłosili się z prośbą o pomoc do redakcji "Interwencji".
- Jak ktoś ze starych umrze i jest taka woda, to karawan nie dojedzie. Gdy mój tata zmarł, to trzeba było ciągnikiem na wozie trumnę przeciągnąć - mówi jeden z nich.
Burmistrz: obiecywałem rozwiązywanie problemów, a nie most
Dla 40 mieszkańców Morochowa jedynym łącznikiem między brzegami jest przeznaczona wyłącznie dla pieszych podwieszana kładka. Co prawda podczas ładnej pogody próbują oni przejeżdżać samochodami przez rzekę, ale jest to bardzo ryzykowne.
- Teraz nie przejedziecie, ale jak jest mniejsza woda, to da radę. Popada tu, czy w górach i znów jest problem. Bywało, że po 2-3 tygodnie auta były uwięzione. Jak wieje, to kładka dla pieszych się rusza. Ona nie ma podpór, wisi 70 lat. Ile jeszcze wytrzyma? – pytają mieszkańcy.
Ludzie twierdzą, że obecny burmistrz obiecał im most, że "rękami bił w stół i mówił, że jak wygra wybory, będzie most, a potem wygrał i się wypiął".
- Obiecywałem rozwiązywanie problemów, a nie most. Nie jestem cudotwórcą, nie dysponuję nadzwyczajnymi środkami, żeby rozwiązać ten problem - twierdzi Ernest Nowak, burmistrz miasta i gminy Zagórz.
- Argument: nie ma pieniędzy, to żaden argument. W dzisiejszych czasach są środki pomocowe-zewnętrzne. Gmina nie wystąpiła do tej pory z żadnym wnioskiem o ich przyznanie - odpowiada Anna Łukowska, sołtys Morochowa.
Z cielakiem w skrzynce przez kładkę
Podwieszaną kładką, która oświetlona jest tylko do północy, mieszkańcy na taczkach i wózkach transportują zakupy. A w skrzyniach przenoszą nawet bydło. Pokazują zdjęcia, jak w skrzynce przeciągali cielaka na sprzedaż.
W obecności kamery jeden z mieszkańców próbował pokonać rzekę traktorem. Utknął na środku.
Karetki nie były w stanie dotrzeć do potrzebujących już kilkukrotnie. Wówczas lekarze i ratownicy prosili o pomoc Górskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe. Ale także GOPR miał problemy z dotarciem do poszkodowanych.
- Kiedy jest duża woda, nie podejmujemy ryzyka, żeby naszym, dużym samochodem przejechać przez wodę, bo nurt może go porwać. Wtedy na nogach przez kładkę - tłumaczy Hubert Marek z Bieszczadzkiej Grupy GOPR. A wioska ciągnie się za miastem kilka kilometrów, więc dotrzeć szybko z pomocą nie jest łatwo.
LPR może nie dotrzeć na czas
- Trzy razy zabierały mnie śmigłowce spod domu, bo karetki nie mogły do mnie dojechać - opowiada Władysław Puzio. Mężczyzna ma 77-lat, pochodzi z Wołynia. Zamieszkał w Morochowie tuż po II wojnie światowej. I od tego czasu słyszy od urzędników zapewnienia, że most powstanie.
Pan Władysław porusza się na wózku inwalidzkim i obawia się, że nocą lub podczas mgły lotnicze pogotowie nie będzie mogło dotrzeć z pomocą.
Reporter "Interwencji" zapytał burmistrza, ile odkłada rocznie z budżetu na wybudowanie mostu?
Burmistrz: - Nie rozumiem…
- Czyli nic pan nie odłożył?
- Burmistrz rozliczany jest z wykonywania budżetu - powiedział samorządowiec.
"Interwencja", fot: "Interwencja", archiwum prywatne
Czytaj więcej
Komentarze