Giertych: "Wprost" zmanipulował taśmy. Tygodnik odpowiada

Polska
Giertych: "Wprost" zmanipulował taśmy. Tygodnik odpowiada
Polsat News

"Świadomie wyczyszczono taśmę z danych umożliwiających stwierdzenie zakresu montażu. Mamy do czynienia z niebywałym skandalem" - napisał Roman Giertych na FB, powołując się na opinię biegłego o taśmie, która jest dowodem w jego procesie z "Wprost". "Ingerencja w nagranie miała miejsce kilka miesięcy po publikacji (...), a celem była poprawa jakości dźwięku na potrzeby procesu" - napisał tygodnik.

Sprawa dotyczy taśmy z nagraniem rozmowy Romana Giertycha z dziennikarzami: Piotrem Nisztorem i Janem Pińskim 18 sierpnia 2011 r. Rozmowę zarejestrował Nisztor. 

 

Trzy lata później (7 lipca 2014 r.) "Wprost" w artykule "Dorwać Kulczyka" opisał przebieg spotkania. Z publikacji wynika, że Giertych miał namawiać Nisztora, by odsprzedał prawa autorskie do swojej biografii o Janie Kulczyku. Według tygodnika, dzięki książce mecenas chciał wyłudzić pieniądze od biznesmena w zamian za odstąpienie od jej publikacji.

 

"Dla mnie to jest biznes. Ja na tym zarobię. Nie ukrywam" - miał wówczas powiedzieć Giertych, sugerując, według Wprost, że za prawa do książki jest w stanie zapłacić 400 tys. zł.

 

"Ty będziesz pisał, ja będę słuchał, sprzedawał to"

 

Według tygodnika mecenas chciał stworzyć grupę, która będzie wymuszała pieniądze od najbogatszych Polaków.

 

"Masz materiał na następną książkę, to możemy zrobić firmę. Tak? Ja daję opiekę prawną. Wszystko załatwię tak, żeby było koszerne. Ty zbierasz materiały, ty piszesz, zadajesz pytania" - miał powiedzieć Giertych do Nisztora. "Możemy taki  »way of life« (sposób na życie - red.) zrobić. Ty będziesz pisał, a ja będę słuchał, sprzedawał to" - miał, według "Wprost", powiedzieć Giertych.

 

"Nie szantaż, lecz sondowanie"

 

Mecenas opisanym zdarzeniom zaprzeczył. Tłumaczył, że nie chodziło o szantaż, ale o wysondowanie Nisztora, o co został poproszony przez klienta, blisko powiązanego z Kulczykiem.

 

"Klient chciał, bym zaproponował kwotę, a potem miałem zerwać negocjacje. Miałem wysondować cenę jak przy przetargu. Nisztor się zgodził, ale chciał więcej. Żeby pokazać gest dobrej woli, przyniósł mi wydruk kilku rozdziałów książki" - skomentował Giertych sprawę na łamach "Gazety Wyborczej" w 2014 roku.

 

"Świadomie wyczyszczono taśmę"

 

Giertych pozwał tygodnik, a taśma jest jednym z dowodów w procesie, które przedstawiono w sądzie.

 

W czwartek mec. Giertych zamieścił na Facebooku informację, iż biegły sądowy z zakresu badań fonoskopijnych wykrył manipulacje przy taśmie.

 

"Biegły stwierdził, że świadomie wyczyszczono taśmę z danych umożliwiających stwierdzenie zakresu montażu. Mamy do czynienia z niebywałym skandalem polegającym na próbie wyeliminowania adwokata reprezentującego ówczesnego ministra spraw zagranicznych (Radowała Sikorskiego - red.) w sprawie afery podsłuchowej na podstawie sfałszowanego dowodu" - napisał.

 

 

Poinformował, iż za dwa tygodnie "rusza sprawa karna Michała L., właściciela "Wprost", Piotra N. dziennikarza tej gazety i autora nagrania oraz dwóch redaktorów" z "Wprost". 

 

Mecenas oskarża ich w tej sprawie o zniesławienie. "W tej sytuacji sprawa nabiera zupełnie innej wagi. Będę domagał się surowych kar" - zapowiedział.

 

"Jakość nagrania nie była wybitna"

 

Na jego post odpowiedział na Twitterze Michał Majewski, który był szefem działu śledczego tygodnika, gdy opublikowano tekst. Przypomniał, że artykuł został opublikowany w numerze z 7 lipca, a całe nagranie zostało umieszczone na stronie "Wprost" 10 lipca, a więc przed wskazaną przez biegłego ingerencją w nagranie (4 grudnia).

 

W liście do Giertycha zacytował również fragment opinii biegłego, na którą powołał się Giertych. "Przeprowadzona analiza nie wykazała, aby ingerowano w ciągłość zapisu."

 

  

Jak wyjaśnił, ingerowano w nagranie na polecenie wydawcy tygodnika "na potrzeby i dla wygody sądu", gdyż jakość dźwięku "nie była wybitna".

 

"Niech pan, przed wywołaniem burzy w szklance wody, pilniej śledzi akta sprawy" - skwitował Majewski.

 

Wniosek o naruszenie etyki zawodowej

 

Do sprawy odniósł się także wydawca tygodnika "Wprost", który zapowiedział skierowanie do Okręgowej Rady Adwokackiej i jej rzecznika dyscyplinarnego sprawy o naruszenie przez mecenasa etyki zawodowej. Informacje w sprawie mają również trafić do Ministerstwa Sprawiedliwości oraz Komisji Etyki Adwokackiej przy Naczelnej Radzie Adwokackiej.

 

"Pan Roman Giertych od lat nie może się zdecydować, czy jest adwokatem, pr-owcem czy politykiem" - głosi treść wydanego oświadczenia.

 

Kodeks Etyki Adwokackiej stanowi, że "naruszeniem godności zawodu adwokackiego jest takie postępowanie adwokata, które mogłoby go poniżyć w opinii publicznej lub poderwać zaufanie do zawodu". Ten sam dokument wskazuje również: "obowiązkiem adwokata jest przestrzegać norm etycznych oraz strzec godności zawodu adwokackiego".

 

"Nie wykluczamy przy tym, że obecna aktywność pana Giertycha ma związek z tym, że od jakiegoś czasu wielokrotnie bezskutecznie szukał kontaktu z wydawcą "Wprost" przez kilku biznesmenów, m.in. z listy stu najbogatszych Polaków, w oparciu o podobny mechanizm, który ujawniła publikacja tygodnika z 7 lipca 2014 roku" - napisał wydawca w komunikacie.

 

"Wprost" się broni wysyłając na mnie zawiadomienie do Rzecznika Dyscyplinarnego - ponownie odniósł się do sprawy Giertych na Facebooku.

 

 

Stwierdził, że biegły ma "inne zdanie" niż Majewski co do czasu manipulacji nagrania. "Po pierwsze mówi o dwóch manipulacjach (...). Druga, według biegłego, została rzeczywiście zrobiona po publikacji i dotyczyła wyłącznie zapisu metadanych, czyli tych danych, które odnoszą się przede wszystkim do dat dokonywanych zmian. Podejrzewam, że tą manipulacją ukryto datę manipulacji pierwszej" - stwierdził mecenas.  " 

 

Giertych przytoczył kolejny fragment opinii: "W wyniku wykonanej analizy czasowo-częstotliwościowej połączonej z krytycznym odsłuchem stwierdzono, że nagranie zostało zmienione poprzez zastosowanie filtracji dolnopasmowej oraz szerokopasmowej. Jej skutkiem jest usunięcie zakresu częstotliwości do 162Hz oraz zniekształcenia nieliniowe powstałe w całym zakresie częstotliwościowym. Obserwowane zjawiska dotyczą całego czasu trwania nagrania."

 

Przypomnę - komentuje Giertych - że głos męski zaczyna się od 65 Hz. Tym samym biegły stwierdził usunięcie znaczącej części nagrania. Na zaprezentowanym publicznie nagraniu praktycznie nie słychać głosu dziennikarza "Wprost" Piotra Nisztora.

 

Co ustalił biegły

 

Pełna opinia biegłego znajduje się tutaj. Z dokumentu wynika, że metadane pliku z nagraniem zostały dwukrotnie zmienione. Obie modyfikacjie nastąpiły 4 grudnia 2014 r. w ciągu 26 minut. Tego samego dnia doszło do zmiany danych dźwiękowych pliku.

 

Biegły stwierdził, iż "przeprowadzona analiza nie wykazała, aby ingerowano w całość zapisu, jednak biorąc pod uwagę duże możliwości edycyjne wykorzystanego narzędzia, w oparciu o znaną obecnie w literaturze przedmiotu metodykę badawczą, nie można wykluczyć, że zmontowanie powyższego nagrania w jakimś zakresie nastąpiło".

 

Ekspert wskazał, iż "istotne jest, że wspomniana filtracja częstotliwościowa nagrania została przeprowadzona w dolnym zakresie częstotliwości", bez której nie ma gwarancji skutecznego zbadania autentyczności nagrania.

 

polsatnews.pl. "Wprost"

ml/dro/
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie