"Bez ostrzeżenia KNF ws. Amber Gold, poszkodowanych mogłoby być więcej". Świadek przed komisją śledczą

Polska
"Bez ostrzeżenia KNF ws. Amber Gold, poszkodowanych mogłoby być więcej". Świadek przed komisją śledczą
PAP/Leszek Szymański

- Komisja Nadzoru Finansowego, po otrzymaniu sygnału z mediów, wpisała Amber Gold na listę ostrzeżeń, do której każdy mógł dotrzeć; bez tego ostrzeżenia poszkodowanych ws. Amber Gold mogłoby być więcej - mówił były rzecznik Komisji Nadzoru Finansowego Łukasz Dajnowicz przed sejmową komisją śledczą.

- Po otrzymaniu sygnału z mediów przeanalizowaliśmy publiczne dane dot. Amber Gold i zdecydowaliśmy o wpisaniu spółki na listę ostrzeżeń - zeznał Dajnowicz, b. dyrektor departamentu komunikacji społecznej Urzędu Komisji Nadzoru Finansowego, b. rzecznik KNF.

Podczas wtorkowego przesłuchania członkowie komisji śledczej pytali świadka m.in. o kwestię wpisania spółki Amber Gold na listę ostrzeżeń KNF. Miało to miejsce 30 października 2009 r.

 

Dajnowicz poinformował, że departament, którym kierował, odpowiadał m.in. za tę listę oraz za kontakt z mediami. Jak dodał, dziennikarze radiowi 30 października 2009 r. przekazali KNF informację o reklamach Amber Gold mówiących o 10-proc. lokacie w złoto.  - To hasło sugerowało, że spółka może prowadzić działalność polegającą na przyjmowaniu środków bez licencji - powiedział.

 

- 30 października 2009 r. dostaliśmy sygnał z mediów (ws. Amber Gold - red.) i tego samego dnia umieściliśmy spółkę na liście ostrzeżeń publicznych" - wskazał. Mówił też, że decyzję o wpisaniu Amber Gold na listę ostrzeżeń podjął sam, na podstawie publicznych informacji. Czyli, jak doprecyzował, "reklam oraz strony internetowej spółki".

 

"Bez wyroku sądu nie można pisać, że dana osoba, czy firma jest oszustem"

 

Posłanka PiS Joanna Kopcińska dopytywała, czym jest lista ostrzeżeń KNF i po co są na niej umieszczane spółki.  - Lista ostrzeżeń jest częścią serwisu internetowego KNF. To jest pewna forma sygnału, ostrzeżenia dla potencjalnych klientów (danej spółki - red) - odpowiedział jej Dajnowicz.

 

Zaznaczył, że na liście tej bez wyroku sądu czy zaawansowanego postępowania karnego nie można pisać, że dana osoba, czy firma jest oszustem.  - Można pisać, że nie ma licencji, bo to jest prawda - mówił, nawiązując do przypadku Amber Gold.

 

Świadek zeznał też, że o wpisaniu Amber Gold na listę ostrzeżeń poinformował departament prawny UKNF, a także przewodniczącego Komisji.  - Sygnał od nas poszedł do departamentu postępowań, który robił dalej analizy prawne. Ta analiza zakończyła się półtora miesiąca później, złożeniem zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa - podkreślił.

 

"Każda osoba, która chciała dotrzeć do informacji o ostrzeżeniu, mogła to zrobić"

 

Małgorzata Wassermann (PiS) pytała świadka m.in. o to, czy Komisja doszła do jakiejś konkluzji, po tym jak okazało się, że efektów jej działań nie ma.

 

- Być może jest tak, że gdyby nie te ostrzeżenia, wątpliwości, artykuły w mediach, to więcej byłoby pokrzywdzonych - ocenił Dajnowicz. W związku z tym Wassermann pytała o efekt wpisania Amber Gold na listę ostrzeżeń. - Efekt jest taki, że każda osoba, która chciała dotrzeć do informacji o ostrzeżeniu, mogła to zrobić - odpowiedział.

 

Pytała też Dajnowicza o jego rozmowy nt. tej sprawy z ówczesnym przewodniczącym KNF Andrzejem Jakubiakiem. - Czy zadał pan pytanie wprost panu Jakubiakowi: proszę pana, ma pan kontakty z premierem i wedle ustawy jest on naszym zwierzchnikiem i podległe panu służby nic nie robią, czy mógłby pan coś zrobić? A w ogóle był taki temat kiedykolwiek podniesiony? - dopytywała Wassermann. - Nie sądzę, żebym coś takiego sygnalizował panu Jakubiakowi, ale nie pamiętam - odpowiedział były rzecznik Komisji.

 

Szefowa komisji śledczej pytała także, na którym etapie KNF poczuła, że sprawa Amber Gold "zaczyna być problemem".

- Czy mieliście świadomość tego, że oni rozkręcają działalność i pokrzywdzonych jest coraz więcej osób? Czy mieliście poczucie, że na pewnym etapie, przy skali tego, może dojść do pewnego zachwiania rynku finansowego w Polsce? - pytała Wassermann.


- Wydaje mi się, że świadomość ryzyka w Komisji była - odparł jej Dajnowicz. - W KNF od początku była świadomość ryzyka związanego z tą sytuacją - dodał. Dajnowicz zwrócił też uwagę, że KNF rozsyłała ulotki ostrzegające Polaków przed piramidami finansowymi.

 

Pismo do Prokuratora Generalnego

 

Krzysztof Brejza (PO) pytał natomiast o pismo z końca listopada 2011 r., wysłane przez Jakubiaka i adresowane do ówczesnego szefa PG Andrzeja Seremeta. Zawierało ono szereg krytycznych uwag na temat postępowania ws. Amber Gold, prowadzonego przez Prokuraturę Rejonową Gdańsk-Wrzeszcz. Pismo to nie trafiło jednak do Seremeta, ale zostało przekazane do departamentu postępowania przygotowawczego PG, który skierował je do zastępcy prokuratora apelacyjnego w Gdańsku, a stamtąd trafiło do gdańskiej prokuratury okręgowej.

 

- Nie brałem udziału w przygotowywaniu tego pisma. Dowiedziałem się o nim po fakcie - mówił Dajnowicz.

 

Brejza pytał, czy od 2006 r. w jakiejkolwiek sprawie, w której składane było zawiadomienie KNF do prokuratury, przewodniczący Komisji występował z pismem ostrzegawczym do prokuratora generalnego.  - To była na pewno niecodzienna i niestandardowa sprawa - odpowiedział Dajnowicz.

 

- Czyli to była wyjątkowa sytuacja? - dopytywał polityk Platformy.  - Tak - odparł mu świadek.

 

Afera Amber Gold

 

Firma Amber Gold powstała na początku 2009 r. i miała inwestować w złoto i inne kruszce. Klientów kusiła wysokim oprocentowaniem inwestycji - od 6 do nawet 16,5 proc. w skali roku - które znacznie przewyższało oprocentowanie lokat bankowych. Ogłosiła likwidację 13 sierpnia 2012 r., nie wypłacając tysiącom swoich klientów powierzonych jej pieniędzy i odsetek od nich.

 

Według śledczych szef spółki Marcin P. i jego żona oszukali w latach 2009-2012 w ramach tzw. piramidy finansowej w sumie niemal 19 tys. klientów, doprowadzając ich do niekorzystnego rozporządzenia mieniem w wysokości prawie 851 mln zł. Marcin P. został oskarżony o cztery przestępstwa, a Katarzyna P. o 10. Grożą im kary do 15 lat więzienia. Proces Marcina P. i jego żony trwa od 21 marca 2016 r. przed gdańskim Sądem Okręgowym.

 

PAP, polsatnews.pl

ptw/
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Komentarze

Przeczytaj koniecznie