"Smród niemiłosierny". Czerwona ciecz wypływała z ubojni do rowu melioracyjnego
Zaniepokojeni kolorem wody w rowie melioracyjnym mieszkańcy Końskowoli (woj. lubelskie) zaalarmowali w piątek policję, straż pożarną i służby sanitarne. Działacze stowarzyszenia Zielone Powiśle twierdzą, że smród w okolicy był "niemiłosierny", a woda zabarwiona była ściekami i krwią z pobliskiej ubojni. Dyrektor zakładu zapewnił, że "sytuacja jest już opanowana". Policja pobrała próbki do badań.
Rów melioracyjny, w którym znalazła się czerwona ciecz przeznaczony jest do spływu wody deszczowej z pół. Jak wyjaśnił prezes stowarzyszenia Zielone Powiśle Radosław Barzenc, zgodnie z pozwoleniem, z podłączonej do rowu ubojni spływać może tylko woda opadowa z placu manewrowego. – Wczoraj z kanału burzowego szerokim strumieniem wypływało to, co wypływało – powiedział i na profilu stowarzyszenia umieścił zdjęcia i filmy.
Jak dodał, woda z rowu melioracyjnego wpada do rzeki Kurówki, która następnie wpływa do Wisły. - Po drodze są przecież wsie i studnie, z których mieszkańcy nadal korzystają - podkreślił.
Zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa
Mieszkańcy zaalarmowali stowarzyszenie, radnego oraz służby. Na miejscu policja pobrała do badań próbki. - Zostały wykonane oględziny i zabezpieczone słoiki z zawartością cieczy. Poddane zostaną badaniom i analizie, żeby stwierdzić, co się tam znajduje. W zależności od wyników tych badań, prowadzone będzie dalej postępowanie w sprawie zanieczyszczenia środowiska – powiedziała polsatnews.pl nadkom. Renata Laszczka-Rusek, rzecznik KWP w Lublinie. - Przyjęliśmy oficjalne zawiadomienie o popełnionym przestępstwie - dodała.
- Kiedy policjanci poszli do zakładu, żeby poprosić o zatrzymanie ścieków, usłyszeli, że nie ma takiej możliwości, ponieważ nie ma człowieka, który operuje zaworami, a tylko jedna osoba może to zrobić - relacjonował Barzenc.
"Nikt nas nie wspiera"
Jak powiedział prezes stowarzyszenia Zielone Powiśle, "straż pożarna bezradnie rozłożyła ręce, w Wojewódzkim Inspektoracie Ochrony Środowiska telefon alarmowy do dzisiaj milczy, pracownik gminy nie wiedział, co ma robić, a człowiek ze starostwa pobieżnie obejrzał miejsce i nawet o nic nie zapytał". - Nikt nas nie wspiera - dodał.
"Błąd w sztuce budowlanej"
- Przez kilka godzin szukaliśmy przyczyny tego zjawiska. Okazało się, że nieprawidłowo zbudowany został fragment kanalizacji naszego zakładu, o czym do dzisiaj nie wiedzieliśmy, bo nie było go na planach. Przez ten błąd w sztuce budowlanej, za który odpowiada poprzedni właściciel nieruchomości, dochodziło do krzyżowania się ścieków przemysłowych z "czystymi" – powiedział w piątek wieczorem Dziennikowi Wschodniemu Artur Osiak, dyrektor zakładów mięsnych Pini Beef.
Dodał, że "sytuacja jest już opanowana, a firmie nie zależy na tym, żeby oszczędzać kosztem jakości środowiska". Barzenc twierdzi, że jedyne co mogły zrobić w tej chwili zakłady, to zakręcić zawór. – Chwilowo to rozwiązali – podkreślił.
Nie udało nam się dziś dodzwonić do zakładów.
"Zakład powinien być bezwzględnie zamknięty"
Zdaniem stowarzyszenia, jeśli problem leży w niewłaściwej budowie części sieci kanalizacyjnej, to powinna zostać ona zmodernizowana tak, aby zabezpieczyć mieszkańców przed podobnymi sytuacjami. – Do tego czasu zakład powinien być bezwzględnie zamknięty, bo nie spełnia warunków do tego, żeby normalnie funkcjonować, skoro wypuszcza się ścieki – dodał.
Mieszkańcy podkreślają, że sytuacja powtarza się co jakiś czas, a proceder firma prowadzi zawsze wtedy, kiedy urzędy nie pracują.
300 zł kary
Ostatnio podobna sytuacja miała miejsce w sierpniu. - Inspektorzy WIOŚ pobrali próbki. Okazało się, że ścieki znacznie przekraczają zawartość dopuszczalnych substancji. Przeprowadzono kontrolę i stwierdzono, że był niedobór 20 tys. m3 ścieków w 2015 r. Przyjęto tłumaczenie właściciela zakładów, że te brakujące 20 tys. m3, zostało wydatkowane na podlewanie trawników i pojenie bydła przed ubojem – tłumaczył Barzenc.
Na zakład nałożono karę w wysokości 300 zł. - To naszym zdaniem stanowi tylko zachętę do kontynuowania tego procederu. Oni nie mają możliwości przerobienia tego, poza tym utylizacja śmieci kosztuje. Łatwiej to wywalić, zapłacić 300 zł kary i śmiać się wszystkim w twarz, a później na poczekaniu wymyślać historie, ubolewania, przepraszać – dodał.
"Jesteśmy traktowani jak zło konieczne"
Jak zaznaczył Barzenc, stowarzyszenie powstało, by przyglądać się rozbudowie zakładu mięsnego. O nieprawidłowościach informowało już także wojewodę. – Wszyscy wyrażają oburzenie i nic się z tym nie dzieje. W zeszłym roku zorganizowaliśmy referendum, w którym mieszkańcy krytycznie wypowiedzieli się o planowanych inwestycjach. Mam wrażenie, że jesteśmy jako stowarzyszenie czasem traktowani jako zło konieczne. Zarzucono nam, że sabotujemy ten zakład, że sami coś wlewamy do tych instalacji – powiedział.
polsatnews.pl, dziennikwschodni.pl