"Rozumiem ból rodzin smoleńskich, ale obowiązują przepisy" - prezydent Duda w programie "Prezydenci i Premierzy"

Polska
"Rozumiem ból rodzin smoleńskich, ale obowiązują przepisy" - prezydent Duda w programie "Prezydenci i Premierzy"
Polsat News

- I dla mnie jest to sprawa bardzo trudna. Prokuratura prowadzi w tej sprawie śledztwo. Jej obowiązkiem jest zebrać wnikliwie dowody w sprawie i to po prostu czyni - powiedział prezydent Andrzej Duda w programie "Prezydenci i Premierzy", pytany przez Dorotę Gawryluk o ekshumacje ofiar katastrofy smoleńskiej.

- Prokuratorzy po prostu starają się dociec prawdy, jak najlepiej sprawę wyjaśnić, zebrać dowody - argumentował prezydent.


- Kilka ekshumacji już się odbyło. Okazało się, że doszło do pomylenia ciał. To pokazuje jak fatalnie zostało to w Rosji przeprowadzone. Jeśli możemy mówić o błędach to o błędzie poprzedniej ekipy rządzącej i prokuratury w tamtym czasie, ponieważ to należało zrobić dawno temu - dodał. 

 

Część rodzin nie godzi się na ekshumacje bliskich


Konieczność zbadania wszystkich niespopielonych ciał ofiar katastrofy ogłosiła w czerwcu Prokuratura Krajowa, która w tym roku przejęła śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej od zlikwidowanej prokuratury wojskowej. Wskazała wówczas, że badania sekcyjne będą miały znaczenie dla określenia przyczyny śmierci ofiar, a także przyczyn katastrofy.

 

Według piątkowych doniesień mediów na 14 listopada zaplanowano pierwszą ekshumację ciał ofiar katastrofy smoleńskiej. Prokuratura Krajowa nie komentuje tej informacji.

 

Część bliskich ofiar, którzy nie godzą się na ekshumację bliskich, zapowiedziała złożenie do sądu zażaleń na decyzję prokuratora i wnioski o zaniechanie czynności prokuratury.

 

"Nie będę ingerował w czynności prokuratury" 

 

- Nie znam akt prokuratury, ale jeśli prokuratorzy uznali, że w celach dowodowych konieczne jest przeprowadzenie tej czynności, to jest to ich decyzja - podkreślił Duda.

 

- Nie będę ingerował w czynności prokuratury. Nie mogę jako prezydent naciskać na prokuratora generalnego, żeby zaniechał czynności dowodowych, które w innych przypadkach są wykonywane rutynowo - dodał. - Jestem przekonany, że do żadnego zbezczeszczenia zwłok nie dojdzie. Zostanie to zrobione w pełnym szacunku dla zmarłych, tak jak jest to przewidziane w polskiej kulturze - zapewnił. 


"Nie podpisałbym ustawy z karami dla kobiet za aborcję"

 

- Jestem przeciwny karaniu kobiet. Sytuacja kobiety w ciąży, zwłaszcza w ciąży trudnej, jest niezwykle złożona. Mogę z góry powiedzieć, że nie podpisałbym ustawy przewidującej karanie kobiet - zapewnił prezydent.

 

Uzupełnił jednak, że podpisałby ustawę, która zaostrzałaby przepisy dotyczące aborcji dzieci z niepełnosprawnościami, w tym z zespołem Downa. Podkreślił, że obecny kompromis aborcyjny w tych przypadkach "jest nieskuteczny".

 

- Osobiście nie zgadzam się z karaniem kobiet, ale jeżeli ktoś mówi o kompromisie aborcyjnym, to ja zwracam uwagę na jedno: niestety dzisiaj jest tak, że w ramach kompromisu aborcyjnego usuwa się dzieci dotknięte niepełnosprawnościami, usuwa się dzieci z zespołem Downa, między innymi wśród tych dzieci dotkniętych niepełnosprawnościami. I ja się z tym głęboko nie zgadzam. Uważam, że pod tym względem ten kompromis jest nieskuteczny - zaznaczył.

 

"Wsadzanie kija w mrowisko jest bezcelowe"

 

Pytany, dlaczego nie przedstawi własnego projektu zakazującego aborcji w tych przypadkach odparł: - Bo w moim przekonaniu jest to rola parlamentu.

 

Duda podkreślił, że wierzy, iż parlament "wypracuje takie rozwiązanie, które będzie rozwiązaniem do przyjęcia". - Uważałem, że wsadzanie kija w mrowisko w tej sprawie jest bezcelowe - zastrzegł.

 

 

"Mam odmienną wiedzę o Mistralach niż szef MON"

 

Andrzej Duda powiedział takzę, że ma odmienną wiedzę niż szef MON Antoni Macierewicz w sprawie francuskich okrętów Mistral. Minister podczas sejmowej debaty mówił, że Mistrale zostały de facto przekazane przez Egipt Rosji "za jednego dolara".

 

- Pan minister posługiwał się swoją wiedzą, ja mam swoją wiedzę na ten temat; odmienną niż ta, którą ma pan minister" - stwierdził prezydent, pytany o tę sprawę. Nie chciał oceniać wypowiedzi szefa MON.  - Ja zasięgnąłem wiedzy i mam wiedzę, która myślę, że odpowiada rzeczywistości - zauważył. 


"W 2015 roku NATO było zdumione postulatem stałej obecności w Polsce"


Prezydent powiedział, że gdy w 2015 roku krótko po wyborze rozmawiał z sekretarzem generalnym NATO Jensem Stoltenbergiem na temat postulatu stałej obecności wojsk Sojuszu w Polsce, ten był zdumiony takim postulatem.

 

Andrzej Duda odpowiedział w ten sposób na pytanie, czy poprzednicy mieli także zasługi w doprowadzeniu do stałej obecności wojsk NATO w Polsce.

 

- W czerwcu zeszłego roku, zaraz po wyborach prezydenckich, gdy byłem jeszcze prezydentem-elektem, do Warszawy przyjechał sekretarz generalny NATO pan Jens Stoltenberg i wtedy ja w rozmowie z panem sekretarzem generalnym powiedziałem, że chciałbym, żeby była zwiększona obecność Sojuszu Północnoatlantyckiego w Polsce, najlepiej żeby były bazy NATO w Polsce. I on był zdumiony - wspominał.

 

Na uwagę, że poprzednicy też przecież stawiali podobne postulaty, a ustaleniem szczytu NATO w Newport było m.in. wzmocnienie wschodniej flanki NATO, prezydent odpowiedział: "Wtedy była mowa o szpicy, czyli była mowa o oddziałach, które zostaną do Polski przerzucone".

 

- A my staraliśmy się o to, aby NATO było obecne w Polsce. Rotacyjnie, ale stale. To znaczy żołnierze się zmieniają, ale wyposażenie jest - podkreślał. - To znaczy, nie ma takiego momentu, że wojsk Sojuszu nie ma na naszym terenie - dodał.

 

Na lipcowym szczycie Sojuszu w Warszawie ustalono, że NATO wyśle do Polski i państw bałtyckich cztery batalionowe grupy bojowe, liczące po ok. 1000 żołnierzy, którzy co kilka miesięcy będą podlegali rotacji. Bataliony będą wielonarodowe, ale w każdym będzie tzw. państwo ramowe, czyli odpowiedzialne za wystawienie większości sił i dowodzenie całością. W Polsce państwem ramowym będą Stany Zjednoczone, na Litwie - Niemcy, na Łotwie - Kanada, a w Estonii - Wielka Brytania.


"Na razie nie ma perspektywy na wspólny marsz 11 listopada"


Andrzej Duda przyznał, że były prowadzone rozmowy, by w Święto Niepodległości odbył się jeden wspólny marsz, ale "stanowiska różnych grup społecznych były tak rozbieżne, że na razie nie ma na to perspektywy".

 

Prezydent poinformował, że 11 listopada w Warszawie weźmie udział w uroczystościach państwowych i złoży kwiaty przed pomnikami Polaków zasłużonych dla odzyskania niepodległości. W tym dniu spotka się też z mieszkańcami jednego z polskich miast, by śpiewać patriotyczne piosenki.

 

Dorota Gawryluk przypomniała mu deklarację z ubiegłego roku, że będzie czynił starania, "abyśmy może już za rok poszli wszyscy razem w jednym marszu niepodległości". - Jak widać, się nie udało - odpowiedział prezydent.

 

- Prowadziliśmy różne rozmowy, ale się nie udało. Nic na to nie poradzę. Będzie marszów prawdopodobnie więcej, niż było ich w zeszłym roku. Ja osobiście nad tym boleję, bo chciałbym, żebyśmy poszli w jednym marszu. Ale stanowiska różnych ugrupowań, nawet nie tyle ugrupowań politycznych, które zasiadają w Sejmie, tylko różnych, można powiedzieć, grup społecznych, są tutaj tak rozbieżne, że na razie nie widać perspektywy na to - podkreślił.

 

Zaznaczył, że chciałby, aby 11 listopada był rzeczywiście wspólnym świętem, jednolicie obchodzonym. - Chyba nikt nie ma wątpliwości, że 11 listopada, odzyskanie niepodległości, to był wielki dzień zmartwychwstania Polski - dodał.

 

 

"Nie jestem za tym, by mówić od razu nie lekom opartym na marihuanie"

 

Dorota Gawryluk pytala też prezydenta o spotkanie, jakie miał tego dnia z byłym rzecznikiem SLD Tomaszem Kalitą, zmagającym się ze złośliwym guzem mózgu. Kalita kilka miesięcy temu wywołał ponowną dyskusję o leczniczej marihuanie po tym, jak po przejściu operacji usunięcia nowotworu napisał, że być może pomóc mógłby olej z marihuany, który w Polsce nie jest dopuszczony do obrotu.

 

Na pytanie, czy spotkanie było "tylko wymianą myśli", czy też obiecał Kalicie wsparcie dla znajdującego się w pracach sejmowych projektu autorstwa Kukiz'15 ws. leczniczej marihuany, prezydent odpowiedział, że "to była wymiana myśli, ogólna dyskusja na temat tego rozwiązania".

 

- Rzeczywiście powiedziałem panu Kalicie, że jeżeli się nad tym w ogóle zastanawiam, czy tego typu leki, na takiej bazie oparte, powinny zostać wprowadzone, to uważam, że przynajmniej ich dystrybucja powinna być tak restrykcyjna, jak to jest w przypadku morfiny - powiedział Duda.

 

Podkreślił, że nie jest zwolennikiem odrzucenia takich rozwiązań.  - Przecież morfinę sprzedaje się od dziesięcioleci i nikt nie mówi, że jest jakiś czarny rynek morfiny. Jeżeli to ma ulżyć człowiekowi choremu, to uważam, że pomagające faktycznie preparaty oparte na takiej bazie mogą być wprowadzone, tylko sprzedaż musi być odpowiednio reglamentowana i musi to być bezpieczne, tak jak to się dzieje w przypadku morfiny - podkreślił.

 

- Absolutnie nie powiedziałbym dzisiaj zdecydowanie "nie" tylko dla zasady, że lek jest pochodną marihuany. Jest morfina, która przecież jest pochodną opium i jest w sprzedaży, i jest znacznie silniejszym środkiem odurzającym, narkotykiem po prostu, ale jednak jest wykorzystywana także do celów leczniczych, do uśmierzania bólu - zauważył.

 

Według prezydenta, jeżeli jest rzeczywiście tak, że leki oparte na bazie marihuany pomagają chorym, to przy odpowiednich warunkach ich sprzedaży mogłyby one być wprowadzone na rynek.

 

Prezydent zaznaczył, że sprawa skuteczności preparatów opartych marihuanie wymaga badań i "sprawdzenia, czy to rzeczywiście pomaga".  - Jest z jednej strony presja czasu, ale z drugiej strony lek musi być sprawdzony, musi być bezpieczny, nie jest tak, że możemy wprowadzać jako lek wszystko, co nam się podoba - zaznaczył.

 

Od lutego w Sejmie znajduje się projekt autorstwa Kukiz'15 ws. leczniczej marihuany, który ma umożliwić pacjentom po uzyskaniu zezwolenia samodzielne uprawianie konopi i przygotowywanie przetworów na potrzeby terapii. Warunkiem uprawy byłoby uzyskanie specjalnego zezwolenia.

 

"Decyzja ws. przetargu na śmigłowce miała charakter prawny nie polityczny"

 

Prezydent, powołując się na szefa MON, powiedział także, że na śmigłowce dla polskiego wojska "i tak musi się odbyć przetarg", a na rynku jest trzech "poważnych oferentów". To firma Sikorsky, której właścicielem jest Lockhead Martin, produkująca na terenie Polski maszyny Black Hawk, włoska firma Augusta Westland, także mająca zakłady w Polsce oraz firma Airbus Helicopters produkująca Caracale.

- Wszystkie są porównywalne ze sobą - zaznaczył Andrzej Duda.

 

Zdaniem prezydenta "nie jest złym rozwiązaniem dopasowanie śmigłowców do konkretnych potrzeb, które te śmigłowce powinny zaspokoić". Bo są, jak mówił, potrzebne śmigłowce dla sił specjalnych, do celów transportowych, do ratownictwa morskiego, a także do zwalczania okrętów podwodnych.

 

- Nie chodzi o śmigłowiec wielozadaniowy, ale wiele zadań, które przez śmigłowce powinny być wykonywane - stwierdził.
Dodał zarazem, że dziś "potrzebujemy przynajmniej 50 śmigłowców i one muszą zostać nabyte", choć "najlepiej, by było ich 70, tak jak było pierwotnie planowane".

 

Pytany o terminy rozstrzygnięcia przetargów odpowiedział, że "powinno to zostać załatwione w ciągu najbliższych kilku lat". - Ufam, że MON, i będę to kontrolował jako zwierzchnik sił zbrojnych, przeprowadzi te postępowania w jak najszybszym tempie, bo polska armia potrzebuje nabyć śmigłowce do różnych potrzeb - zaznaczył. - Mam nadzieję, że to zostanie przeprowadzone przez MON sprawnie, a przynajmniej sprawniej niż robiła to poprzednia ekipa - dodał.

 

Zdaniem prezydenta nie można mieszać kwestii współpracy z Francją w ramach NATO ze sprawą Caracali, czyli "zakończeniem negocjacji w sprawie offsetu i tym, że ostatecznie do tego kontraktu nie doszło".  - To nie jest decyzja o charakterze politycznym, tylko decyzja o charakterze biznesowym i prawnym - przekonywał Duda.

 

Jak zaznaczył, chodziło o to, by nie naruszyć ustawy offsetowej i "zakupić helikoptery na możliwie najkorzystniejszych dla Polski warunkach". Ustawa offsetowa - wskazał prezydent - mówi wyraźnie, że "tyle, ile wydano na śmigłowce, tyle ma być w Polsce zainwestowane w ramach offsetu". - I takiej oferty Francuzi nie dali. Gdyby sytuacja była inna, ten kontrakt byłby domknięty - zauważył.

 

Podkreślił, że zarówno wobec siebie, jak i polskiej dyplomacji - ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego, premier Beaty Szydło - "ma to oczekiwanie, żebyśmy my również wystąpili z jakąś ofertą wobec Francji, z jakimś pomysłem". - Jest w tej chwili wiele, jeżeli chodzi o kwestie bezpieczeństwa europejskiego, idei, które mogą zostać wsparte - dodał.

 

- Żeby udobruchać Francuzów? - pytała Dorota Gawryluk. - Nie żeby udobruchać, żeby pokazać, że w sensie politycznym idziemy ręka w rękę, bo my idziemy ręka w rękę. Problem oparł się o pieniądze - powiedział prezydent.

 

polsatnews.pl, PAP

ptw/
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie