Odebrał córkę z przedszkola i zabił. Prokuratura bada, czy lekarze nie narazili życia dziecka
Prokuratura Regionalna w Gdańsku zbada czy miejscowi lekarze wypisując ze szpitala mężczyznę nadużywającego narkotyków i cierpiącego na zaburzenia psychiczne, narazili zdrowie i życie jego dziecka. Tuż po wyjściu z placówki Mariusz L. zabił swoją 5-letnią córkę.
Jak poinformował rzecznik prasowy Prokuratury Regionalnej w Gdańsku Maciej Załęski jednostka ta wszczęła dochodzenie, w ramach którego zbada czy lekarze Pomorskiego Centrum Toksykologii w Gdańsku wypisując w kwietniu 2015 r. ze szpitala 32-letniego Mariusza L., narazili jego córkę "na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężki uszczerbek na zdrowiu".
Wypisał się na własne żądanie
Zawiadomienie w tej sprawie złożyła pod koniec sierpnia br. matka zabitej dziewczynki. Poinformowała w nim, że - jej zdaniem - personel szpitala nieprawidłowo zbadał i zdiagnozował Mariusza L. Mężczyzna zgłosił się do szpitala sam, po dwóch dniach pobytu wypisał się na własne żądanie.
Reprezentujący matkę dziewczynki adwokat Piotr Bartecki powiedział, że w opinii kobiety lekarze pozwolili wyjść z placówki osobie, która "zagrażała zarówno swojemu życiu, jak i życiu osób trzecich".
Dodał, że Mariusz L. już na dwa dni przed tym, jak zgłosił się do szpitala, "był w stanie psychozy".
- Lekarze i personel medyczny potraktowali go sztampowo, jako osobę, która jest tylko i wyłącznie pod wpływem narkotyków. Nie został w prawidłowy sposób zbadany. Gdyby został zbadany, to lekarz psychiatra postawiłby diagnozę - powiedział adwokat.
"To tak, jakby wypuścić ze szpitala człowieka z nożem w ręku"
Zwrócił też uwagę na to, że do zabójstwa doszło "nie kilka godzin czy dni po wypisie, ale bezpośrednio po wyjściu mężczyzny z placówki".
- Mariusz L. od razu udał się do przedszkola, odebrał córkę i następnie ją zabił - powiedział Bartecki i dodał : - To tak, jakby wypuścić ze szpitala człowieka z nożem w ręku.
Dziecko zmarło od kilku uderzeń kamieniem
Ciało 5-letniej dziewczynki znaleziono 16 kwietnia 2015 r. w parku w Gdańsku-Brzeźnie. Dziecko zmarło od kilku uderzeń kamieniem w głowę. Parę godzin po znalezieniu ciała, zatrzymano Mariusza L., ojca dziewczynki. Mężczyzna przyznał się do zabójstwa.
Jak ustalono, Mariusz L., który od dłuższego czasu nadużywał alkoholu i narkotyków, wyszedł na własne żądanie z oddziału detoksykacyjnego Pomorskiego Centrum Toksykologii w Gdańsku. Po wyjściu poszedł do przedszkola po swoją córkę. W tym samym czasie, gdy znaleziono ciało dziewczynki, jej matka skontaktowała się z policją zaniepokojona losem dziecka, którego nie zastała w przedszkolu.
Nie odpowiedział karnie za zabójstwo
Mariusz L. nie odpowiedział karnie za zabójstwo. Sąd umorzył postępowanie w jego sprawie i skierował mężczyznę na przymusowe leczenie w szpitalu psychiatrycznym. Stało się tak, bo biegli psychiatrzy, którzy badali Mariusza L. orzekli, że w chwili popełniania zabójstwa był niepoczytalny - nie miał możliwości rozpoznania znaczenia czynu i pokierowania swoim postępowaniem.
W swojej opinii biegli orzekli też, że aktualny stan zdrowia psychicznego mężczyzny wymaga poddania go leczeniu w zamkniętym zakładzie leczenia psychiatrycznego. Postępowanie sądowe a także uzasadnienie orzeczenia sądu, który skierował Mariusza L. na leczenie, były niejawne: media nie poznały szczegółów dotyczących problemów psychicznych zabójcy.
Badania toksykologiczne wykazały, że w momencie zatrzymania mężczyzna był pod wpływem marihuany oraz środków - głównie uspokajających, zaordynowanych mu na oddziale detoksykacyjnym.
Rodzice dziewczynki żyli w konkubinacie, wcześniej mieszkali razem, ale od pewnego czasu przebywali osobno.
PAP
Czytaj więcej
Komentarze