Jagiellonia deklasuje Śląsk i wciąż jest liderem ekstraklasy

Sport
Jagiellonia deklasuje Śląsk i wciąż jest liderem ekstraklasy
PAP/Maciej Kulczyński
Jagiellonii Białystok Przemysław Frankowski cieszy się ze zdobycia pierwszego gola.

Jagiellonia przyjechała do Wrocławia jako lider ekstraklasy i pokazała, że nie jest to przypadek. Goście w starciu ze Śląskiem byli zdecydowanie lepszym zespołem, zdobyli cztery bramki i w pełni zasłużenie zdobyli trzy punkty. Wcześniej w Chorzowie wygrała Termalica.

Jagiellonia zaczęła spotkanie bardzo odważnie, ofensywnie i piłkarze Śląska sprawiali wrażenie mocno tym zaskoczonych. Goście szybko rozgrywający piłkę i z dużą łatwością przedzierali się pod bramkę Mariusza Pawełka i już w trzecie minucie mogli wyjść na prowadzenie, ale Dmytro Chomczenowski fatalnie przestrzelił.

 

Kilka chwil później Jagiellonia zaatakowała prawym skrzydłem i tym razem już skuteczniej. Konstantin Vassiljev popisał się fantastycznym podaniem do wybiegającego na wolne pole Przemysława Frankowskiego, a ten zbiegł do środka i mierzonym strzałem nie dał szans bramkarzowi Śląska. Zespół trenera Michała Probierza po zdobyciu gola się nie cofnął, ale dalej atakował i po kolejnych dziewięciu minutach prowadził już 2:0. Ponownie goście przedarli się prawą stroną, ale tym razem Pawełek zdołał obronić pierwsze uderzenie. Piłka trafiła do Vassiljeva, ten dograł do Frankowskiego i umieścił futbolówkę w siatce.

 

Do przerwy 2:0

 

Dopiero od tego momentu Śląsk zaczął przejmować inicjatywę, ale grał zbyt wolno i przede wszystkim zbyt niedokładnie, aby zaskoczyć przyjezdnych. W dalszym ciągu groźniejsza była rozbiegana Jagiellonia. Wrocławianom udało się zepchnąć rywali do głębszej obrony dopiero w ostatnich pięciu minutach przed przerwą. Wtedy też wypracowali sobie pierwszą bramkową okazję - najpierw Damian Węglarz musiał interweniować po strzale Ryoty Morioki, a kilka chwil później po uderzeniu zza pola karnego Joana Angela Romana jeden z obrońców gości wybił piłkę zmierzającą do bramki.

 

W przerwie trener Mariusz Rumak zmienił bezproduktywnego Węgra Bence Mervo na Hiszpana Sito Rierę dając znać, że Śląsk jeszcze chce walczyć przynajmniej o remis. Pięć minut po wznowieniu gry losy spotkania były jednak już rozstrzygnięte. Wrocławianie rzucili się do ataku, ale zostali skutecznie skontrowani. Po nieudanej pułapce ofsajdowej Karol Świderski znalazł się sam przed Pawełkiem, dograł jeszcze do nadbiegającego Vassiljeva i było już 0:3.

 

Na tym emocje we Wrocławiu praktycznie się zakończyły. Śląsk miał optyczną przewagę, ale nie potrafił ani razu poważnie zagrozić bramce Węglarza. Kontry gości były groźniejsze, ale widać było, że są usatysfakcjonowani prowadzeniem i więcej uwagi zwracali już na defensywę.

 

Mimo tego i tak przyjezdni zdołali zadać jeszcze jeden cios. W ostatniej akcji meczu, przy biernej postawie zawodników Śląska, Taras Romanczuk wbiegł w pole karne gospodarzy i technicznym strzałem pokonał Pawełka. Wrocławianie nawet nie wznowili gry od środka boiska.

 

Trzecia z rzędu wygrana Bruk-Betu

 

W innym piątkowym spotkaniu ekstraklasy Ruch Chorzów przy pustych trybunach przegrał z Bruk-Bet Termalicą Nieciecza 0:1. Gospodarze od 42. minuty grali w osłabieniu po czerwonej kartce Marcina Kowalczyka.

 

Goście przyjechali na Śląsk w glorii pogromców mistrza Polski Legii, co mogło ich stawiać w roli faworyta. Początkowe 20 minut nie przyniosło żadnej podbramkowej sytuacji. Pierwszą groźną akcję przeprowadzili piłkarze Bruk-Betu i objęli prowadzenie. Dośrodkowanie Vlastimira Jovanovica zamienił na gola Vladislavs Gutkovskis.

 

Po kwadrancie groźnie zaatakowali chorzowianie, którzy mogli w ciągu dwóch minut zdobyć trzy gole po "główkach" Piotra Ćwielonga i Marcina Kowalczyka. Nic z tego nie wyszło, bo dwa razy obronił Krzysztof Pilarz, a później piłka odbiła się od słupka.

 

Jeszcze przed przerwą Kowalczyk sfaulował wychodzącego na czystą pozycję Gutkovskisa i wyleciał z boiska. Mogło być jeszcze gorzej dla "Niebieskich", bowiem po rzucie wolnym wykonanym przez Romana Gergela ich bramkarz interweniował "wspólnie" z poprzeczką.

 

Czekali na kontry

 

Zaraz po wznowieniu gry okazji do wyrównania nie wykorzystał Eduards Visnakovs, pudłując w dobrej pozycji. Ruch mimo osłabienia nie rezygnował z walki przynajmniej o punkt, jednak miał problem z przebiciem się w okolice bramki "Słoni".

 

Goście cofnęli się na własną połowę i wyczekiwali na kontry. Po jednej z nich rezerwowy Wojciech Kędziora miał przed sobą tylko Kamila Lecha, ale strzelił obok słupka.

 

W ostatnich minutach zakotłowało się w polu karnym Termaliki po rzutach rożnych chorzowian. Nad poprzeczką uderzył Miłosz Przybecki, ale więcej goli na cichym i pustym stadionie przy ul. Cichej w piątkowy wieczór nie padło. Bruk-Bet wygrał trzeci kolejny ligowy mecz. 

 

PAP

pr/
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Komentarze

Przeczytaj koniecznie