Triumfatorka Australian Open przyleciała do Polski. "Cieszę się, że dałam radę"
Angelique Kerber, która w sobotę wywalczyła w Melbourne pierwszy wielkoszlemowy tytuł wróciła do podpoznańskiego Puszczykowa gdzie na co dzień mieszka i trenuje. - Serena bardzo ładnie się zachowała, bo po meczu życzyła mi bym po prostu cieszyła się tą chwilą. Wiedziałam, że kiedyś z nią wygram - powiedziała Kerber komentując finałowy pojedynek z Sereną Williams.
Rozstawiona z numerem siódmym Angelique Kerber - niemiecka tenisistka polskiego pochodzenia - pokonała w finale Australian Open ubiegłoroczną triumfatorkę Amerykankę Serenę Williams (1.) 6:4, 3:6, 6:4.
"Wyjątkowy moment"
Mówiąc o swym tryumfie w Australian Open Kerber stwierdziła: - To wyjątkowy moment w mojej karierze chociaż w pierwszej 10 na świecie utrzymuję się już od 4 lat - powiedziała Kerber. - Zwycięstwo motywuje mnie żeby jeszcze lepiej grać a w przyszłości może wygrać trzy kolejne szlemy. W tej chwili żyje tym momentem i cieszę się, że dałam radę w Australii - dodała tenisistka.
Po swym ostatnim sukcesie awansowała na najwyższe w historii 2. miejsce w rankingu WTA Tour.
Rodzice Angelique są Polakami z niemieckim obywatelstwem, a ona sama urodziłą się w Niemczech. W 2010 roku pojawiła się możliwość, by grała dla Polski. Wtedy jednak rodzina Kerberów nie zdecydowała się na propozycję Polskiego Związku Tenisowego.
"Jakoś sobie radzę z tą dwoistością"
Dziennikarze dopytywali się w poniedziałek na lotnisku o jej polskie korzenie i odczucia z tym związane. - Mam paszporty obydwu państw. Po długotrwałych debatach wyszło na to, że dopiero po czteroletniej karencji mogłabym teraz reprezentować barwy Polski. Jakoś sobie radzę z tą dwoistością. Trenuję dzięki mojemu wspaniałemu dziadkowi Januszowi Rzeźnikowi, który dla mnie wybudował w Puszczykowie pod Poznaniem znakomity kompleks tenisowy. Przed Australian Open ćwiczyłam tam przez kilka tygodni. Tutaj zawsze spędzam święta Bożego Narodzenia. Nie wyobrażam sobie ich bez babcinych pierogów - podkreśliła tenisistka
Polsat News, PAP
Czytaj więcej
Komentarze