Czterolatek błąkał się po mieście w pidżamie i skarpetkach
Chłopca zauważyła sprzedawczyni ze sklepu w Kościerzynie w województwie pomorskim. Był przemoczony i wyziębiony. - Byłam w szoku, że szedł z skarpetkach, dlatego wyszłam sprawdzić czy jest sam. Okryłam go, dałam coś ciepłego i zadzwoniłam po policję - opowiadała "Wydarzeniom" sprzedawczyni Aleksandra Olszewska.
Jak się okazało, 4-latek przeszedł około 150 metrów. Rodzice byli przekonani, że jest u babci.
- Dziecko miało w zwyczaju schodzić do dziadków, którzy mieszkają w tym samym budynku. Tym razem wyszło sobie na dwór - powiedział Piotr Kwidziński z policji w Kościerzynie.
Malec trafił do szpitala na obserwację. Dziś, po dwóch dniach pobytu, zostanie z niego wypisany. Sąd rodzinny zezwolił, by wrócił do rodziców.
Dwuletni Adaś spędził noc przy -10 stopniach Celsjusza
Jak bardzo takie samodzielne wyjścia dzieci są niebezpieczne, przekonali się rodzice dwuletniego Adasia z Racławic w Małopolsce. Chłopiec w nocy z 29 na 30 listopada 2014 roku wyszedł niezauważony z domu. Na zewnątrz panował 10-stopniowy mróz. Adaś znajdował się pod opieką babci, która dopiero nad ranem zorientowała się, że zniknął.
Policja odnalazła dwulatka 600 metrów od domu. Był w stanie głębokiej hipotermii. Gdy dotarł do szpitala w Prokocimiu, miał zaledwie 12,7 stopni Celsjusza.
Lekarze zdecydowali się go przewieźć do szpitala w Krakowie. Tam został podłączony do urządzenia, które umożliwia tzw. pozaustrojowe utlenowanie krwi. Trzy dni później wybudził się ze śpiączki, a 2,5 miesiąca później został wypisany do domu.
W marcu 2015 roku prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie nieumyślnego narażenia zdrowia i życia Adasia przez jego babcię. Śledczy uznali, że zdarzenie było nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności, za który nie można przypisać żadnej z osób odpowiedzialności karnej.
Czytaj więcej
Komentarze