Kolejki, kartki i luksus papieru toaletowego. Największe absurdy PRL-u

Ciekawostki
Kolejki, kartki i luksus papieru toaletowego. Największe absurdy PRL-u
Wikimedia Commons
To była codzienność w PRL. Dziś jest nie do pomyślenia

Polska Rzeczpospolita Ludowa, państwo pod polityczną dominacją ZSRR. Sklepowe półki świecą pustkami, dzieci w czasie lekcji zbierają ziemniaki na polu nauczyciela w ramach "czynu społecznego". Stanisław Bareja wyszydza komunistyczne absurdy, kabaret Tey świętuje pierwsze sukcesy, a zwykły Kowalski stoi w kolejce po papier toaletowy, którego i tak nie dowieźli. Ten okres jest pełen absurdów.

Niedobory towaru, produkty czekoladopodobne i tapczany zawijane w folię. Komunizm miał też swoje drugie, kuriozalne i absurdalne oblicze. Co najbardziej zapadło w pamięć z tamtych czasów?

Gospodarka planowego niedoboru

Jak można zobaczyć m.in. na Zintegrowanej Platformie Edukacyjnej MEN, zakupy w PRL-u były zdominowane przez deficyt towarów i system kartek żywnościowych. W założeniu miało to stworzyć równy podział żywności, w praktyce doprowadziło do braków na sklepowych półkach i wielogodzinnego stania w kolejkach. A jeżeli już udało się kupić jakiś produkt, nie zawsze spełniał oczekiwania.

 

Zamiast czekolady wytworzonej z masła i ziaren kakaowych otrzymywało się produkt czekoladopodobny wyprodukowany z oleju palmowego. Z wyglądu można było się nabrać, ale jeżeli chodzi o smak, już nie. Każdy, kto miał wątpliwą przyjemność skosztować tego komunistycznego specjału, nigdy tego nie zapomniał.

 

ZOBACZ: W czasach PRL-u to były produkty luksusowe. Każdy o nich marzył

 

Cukier także był diamentem w czasach PRL-u. Wszyscy o nim słyszeli, mało osób go widziało. Władze przekonywały, że w burakach jest go za mało, stąd deficyty. W rzeczywistości jednak było zbyt mało cukrowni, a buraki w tym czasie leżały sobie spokojnie w magazynach. Do czasu wywiezienia na eksport, ponieważ Zachód za cukier płacił dobre pieniądze.

 

Dobrowolny czyn społeczny był tylko w teorii. W latach 70. wprowadzono niedziele czynu partyjnego, w których czasie uczniowie i dorośli zamiast do kościołów, ruszali ramię w ramię na czyn społeczny, aby budować raj robotników. Czyli zbierać plony, które później trafiały do partyjnych sklepów. Nie było w tym nic dobrowolnego.

Sklepy z żółtymi firankami

Jak to powiedział Jerzy Urban, "Rząd sam się wyżywi". I żywił się, czym chciał. Kiełbasa, biały ser czy cytryny w sklepie partyjnym były ogólnodostępne. Urzędnicy, pracownicy bezpieki, a nawet znaczna część Milicji Obywatelskiej miała przywilej korzystania ze sklepów niedostępnych dla zwykłych obywateli, w których można było również dostać zagraniczne papierosy i alkohol.

 

ZOBACZ: Smaki lata, które pamięta każdy, kto dorastał w PRL-u. Kiedyś to był rarytas

 

Z kolei szary człowiek zawsze musiał stać w kolejkach i czekać na podstawowe produkty spożywcze. Papier toaletowy najłatwiej można było zdobyć w skupie makulatury, jeżeli zaniosło się tam odpowiednią liczbę gazet czy książek. Był szary, szorstki i wyjątkowo nieprzyjemny. Ale noszony z dumą na ramieniu.

 

Komunizm w Polsce w końcu upadł, a wraz z nim wszystkie rzeczy, których współczesny człowiek nie jest w stanie objąć rozumem. Zapytajcie kogoś, jak nazywał się dziecięcy śliniak w PRL. Pamiętacie? Zwał się podgardle.

red. / polsatnews.pl
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie