Były urzędnik resortu finansów przed komisją ds. Amber Gold: słabo pamiętam kontrolę w tej sprawie

Polska
Były urzędnik resortu finansów przed komisją ds. Amber Gold: słabo pamiętam kontrolę w tej sprawie
PAP/Paweł Supernak

- Po ludzku uważałem, że urzędnicy gdańskich urzędów skarbowych nie zasługują na zarzuty karne - zeznał przed komisją śledczą ds. Amber Gold były kontroler resortu finansów Tadeusz Owczarz. Przyznał jednocześnie, że to on przygotował na polecenie zwierzchników zawiadomienie o przestępstwie.

Owczarz - b. główny specjalista w Departamencie Administracji Podatkowej Ministerstwa Finansów składał w czwartek zeznania przed sejmową komisją śledczą ds. Amber Gold. Został wezwany, ponieważ w 2012 roku przeprowadzał kontrolę w gdańskich urzędach skarbowych pod kątem prawidłowości ich postępowania wobec Amber Gold.

 

Urzędnik podkreślił, że słabo pamięta tamtą kontrolę. - Ponieważ tych kontroli w moim życiu było sporo, te wszystkie ustalenia mi się mącą, zlewają - powiedział.

 

Przypomniał sobie jedynie, że w sierpniu 2012 r. został wraz z dwoma kolegami wezwany do dyrektora i w natychmiastowym trybie wysłany na kontrolę do trzech urzędów skarbowych w Gdańsku. - Pojechaliśmy w ciemno, nie wiedzieliśmy co nas czeka - tylko w mediach słyszeliśmy, że jest jakaś afera - relacjonował.

 

"Nie mam prawa dyskutować"

 

Szefowa komisji Małgorzata Wassermann (PiS) pytała go o okoliczności złożenia przez ministra finansów Jacka Rostowskiego zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa przez urzędników gdańskich skarbówek, które było m.in. wynikiem kontroli przeprowadzanej przez świadka. Pytała, czy jego zdaniem były podstawy do złożenia takiego zawiadomienia.

 

Owczarz przyznał, że to on na polecenie zwierzchników pisał to zawiadomienie. Dodał zarazem, że on je tylko napisał, ale nie podpisywał. - Trudno mi oceniać działania ministra - mówił świadek.

 

Dopytywany przyznał jednak, że "po ludzku" wydawało mu się, "że tak daleko idących konsekwencji ci urzędnicy nie powinni mieć". Jednak, jak dodał, nie podzielił się swoimi wątpliwościami ze zwierzchnikami, którzy zlecili mu napisanie zawiadomienia. - Dostaję polecenie i nie mam prawa dyskutować. To tak jakby kapral dyskutował z dowódcą wojsk, czy jest słuszne użycie czołgów czy armat - zaznaczył świadek.

 

"Prokurator nie wiedziała, jak do sprawy się zabrać"

 

Tomasz Rzymkowski (Kukiz'15) dopytywał go o kulisy przesłuchania świadka przez gdańską prokuraturę w śledztwie, prowadzonym w związku z tym zawiadomieniem. Dziwił się, że zeznania Owczarza są bliźniaczo podobne do protokołu, przygotowanego przez niego po kontroli w gdańskich urzędach skarbowych. Poseł dopytywał, czy nie było tak, że prokurator mechanicznie skopiowała część protokołu, a on to podpisał jako swoje zeznanie.

 

Świadek nie potrafił jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Wyjaśnił, że przesłuchująca go w Gdańsku prokurator "nie bardzo wiedziała, jak się do sprawy zabrać", a on śpieszył się na pociąg, bo nie mógł przedłużyć delegacji. - Ale jakieś zeznania składałem - powiedział. Dodał, że dla niego najważniejsze było, żeby zdążyć na pociąg.

 

Wassermann pytała go, dlaczego wezwany do prokuratury jako składający zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa podał w swoich wyjaśnieniach, że w jego ocenie osoby te żadnego przestępstwa nie popełniły. Owczarz podkreślał, że takie było jego zdanie, ale nie pamięta, by znalazło się ono w jego zeznaniach.

 

Wassermann podkreśliła, że nie tylko zostało wpisane, do podpisanego przez niego dokumentu, ale też stanowiło dla prokuratury podstawę do umorzenia postępowania w tej sprawie.

 

"Mogę jedynie zarządzać porządkiem na biurku"

 

Świadek wielokrotnie podkreślał, że był i jest zwykłym urzędnikiem MF, robotnikiem, a nie osobą, która decydowała co się dzieje w resorcie. - Mogę jedynie zarządzać porządkiem na swoim biurku, żeby kurzu na nim nie było - powiedział.

 

Posłowie dopytywali w jaki sposób zarządzona została kontrola i dlaczego trwała tylko siedem dni. Owczarz wyjaśnił, że była to kontrola doraźna, bez planu kontroli, a o wyjeździe dowiedział się dwa dni przed kontrolą. W jego ocenie czas był zbyt krótki, monitował o jej przedłużenie, jednak nie kwestionował poleceń przełożonych, tylko wykonał je w takim zakresie, jak było to możliwe.

 

Przypomniał sobie, że kontrola na przełomie sierpnia i września 2012 r. trwała siedem dni roboczych, a dodatkowo, żeby nie korzystać z noclegów w hotelu ekipa kontrolna wróciła na weekend do domów. W jego ocenie na kontrolę jednego urzędu powinno przeznaczyć się ok. dwóch tygodni, a ta - w trzech miała trwać w sumie jedynie siedem dni.

 

Zapewnił, że ze strony resortu nie było żadnych wytycznych do jej przeprowadzenia - była to kontrola doraźna, interwencyjna, by skontrolować trzy urzędy pod względem prawidłowości postepowania wobec danego podmiotu. Według niego w dokumentach nie zapisano, że chodzi o Amber Gold, mimo, że kontrola jej dotyczyła. Zaznaczył, że po uzyskaniu informacji, że spółek Marcina P. jest więcej uzyskał w resorcie odpowiedź, żeby ograniczyć się jedynie do podstawowego celu kontroli i nie rozszerzać jej na inne spółki.

 

Świadek mówił, że jako kontrolujący urząd byli samodzielni i sami musieli decydować o czynnościach, które mieli przeprowadzić w tak krótkim czasie. Zaznaczył, że jak zwykle wystąpienie pokontrolne było przez nich sporządzane, ale już w Warszawie i jego ostateczną treść uzgadniali z przełożonymi.

 

Pytany czy ktoś w kontrolowanych urzędach utrudniał kontrolę, wyjaśnił, powołując się na swoje doświadczenie, że przy każdym takim działaniu występuje opór kontrolowanych. - Czasami wynika on choćby z tego, że np. dokumenty o które pytamy trzeba znaleźć w archiwum, ale każdy z zasady próbuje jak najdłużej zwlekać z wyjaśnieniami - mówił.

 

Członków komisji interesowało też, czy kontrolerzy wiedzieli o medialnych informacjach dotyczących sprawy. Owczarz wyjaśnił, że podczas kontroli nie śledzili medialnych doniesień, bo często pracowali do godz. 2.00 czy 4.00 nad ranem. Dopiero po powrocie mieli się przekonać o jak dużą sprawę w mediach chodzi.

 

Według niego wszyscy wiedzieli, że większe możliwości działania i kontroli miałby Urząd Kontroli Skarbowej, jednak nie wie, dlaczego nie skorzystano z tej ścieżki. - To pytanie do decydentów. - Dla mnie jako zwykłego człowieka - pracownika i według mojego stanu wiedzy powinien tam wejść UKS - stwierdził.

 

Po przerwie komisja wznowiła przesłuchania świadków - kolejnym zeznającym jest b. dyrektor Izby Skarbowej w Gdańsku Mirosław Kowalski.

 

PAP

mta/
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Komentarze

Przeczytaj koniecznie