Pilot wojskowy ciężko pobity we Wrocławiu. Jednym z podejrzanych lekarz szpitala, do którego trafił

Polska
Pilot wojskowy ciężko pobity we Wrocławiu. Jednym z podejrzanych lekarz szpitala, do którego trafił
fot. arch. prywatne KM

29-letni pilot wojskowy Krzysztof M., po pobiciu, w ciężkim stanie trafił do szpitala. On i jego kolega mieli zostać zaczepieni i zaatakowani przez trzech mężczyzn, którzy w związku z tą sprawą zostali zatrzymani, a prokurator postawił im zarzuty. Jednym z podejrzanych jest Wiktor B., lekarz z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu. To właśnie w tej placówce leczony jest Krzysztof M.

Do pobicia doszło 25 marca na wrocławskiej starówce. Krzysztof M. i jego kolega Radek - piloci wojskowi z jednostki w Nowym Glinniku (Łódzkie) - bawili się w jednym z klubów na wieczorze kawalerskim.

 

Po północy obaj mężczyźni opuścili lokal, a chwilę później wyszli stamtąd pozostali uczestnicy spotkania i szli kilkadziesiąt metrów za nimi. Na ul. św Antoniego Krzysztof M. i jego kolega zostali zaczepieni przez trzech nieznajomych mężczyzn.

 

Mieli zaczepić z powodu czapki

 

- Poszło o czerwoną czapkę, którą miał na głowie Radek. Zaczepił ich Wiktor B., jak się później okazało, lekarz - powiedziała polsatnews.pl siostra pobitego Krzysztofa M.

 

- Brat i jego kolega nie zareagowali, chcieli spokojnie odejść. Wtedy drugi z mężczyzn nagle uderzył Krzysia tak, że padł nieprzytomny na ziemię. Potem uderzył Radka, który również upadł. Leżącego brata zaczął kopać w głowę Wiktor B. Dołączył do niego trzeci z napastników Robert K., który kopał Radka - opowiada pani Katarzyna.

 

Po chwili na miejsce dobiegli pozostali wojskowi, którzy wcześniej trzymali się z tyłu. - Koledzy rzucili się im na pomoc, dopadli napastników, ale puścili, gdy ktoś krzyknął "policja". Napastnicy wykorzystali ten moment i uciekli - wyjaśnia siostra Krzysztofa M.

 

Na pogotowie czekali 40 min.

 

- Policja zawiadomiła przez radio, że potrzebna jest karetka, jednak jak się później okazało pogotowie nie otrzymało zgłoszenia. Koledzy kilkakrotnie dzwonili na 112 i 999, ale ciągle mówiono, że nie ma karetki w pobliżu. Dopiero jak zgłoszono, że zanika puls, karetka przyjechała w ciągu 2-3 min. W sumie na pogotowie czekaliśmy ok. 40 min. - powiedział polsatnews.pl poszkodowany Radek P.

 

Krzysztof M. po przewiezieniu do szpitala nie odzyskał przytomności. Przeszedł operację głowy. Jest w śpiączce farmakologicznej.

 

Jego kolega miał więcej szczęścia, ma złamany nos i obrażenia twarzy. To właśnie on opowiedział później o szczegółach zdarzenia. Policja zabezpieczyła też nagranie z kamer monitoringu, na którym widać zajście.

 

Wszyscy trzej mężczyźni zostali zatrzymani w czwartek, 29 marca. Udało się ich ustalić m.in. dzięki karcie płatniczej, której Dawid M. użył płacąc za kurs taksówką.

 

Po przesłuchaniu trafili do aresztu na 48 godzin. Prokurator postawił Dawidowi M. zarzut spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu realnie zagrażający życiu (Art. 156 § 1 pkt. 2 KK i Art. 158 § 1 KK).

 

Wiktor B. i Robert K. usłyszeli zarzuty udziału w bójce lub pobiciu (Art. 158. § 1.).

 

Zostali zwolnieni z aresztu

 

- Faktycznie takie zarzuty zostały przedstawione wskazanym osobom. Sąd nie uwzględnił wniosku prokuratury o zastosowanie wobec podejrzanych środka zapobiegawczego w postaci tymczasowego aresztowania. W dniu 6 kwietnia prokuratura złożyła na postanowienia sądu zażalenie - poinformowała polsatnews.pl, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu Małgorzata Klaus.

 

Prezes sądu, którego sędzia nie przychylił się do wniosku o areszt, nie odpowiedział na przesłane pytanie dotyczące uzasadnienia tej decyzji.

 

Według relacji siostry Krzysztofa M., sędzia stwierdził, że dowody w postaci monitoringu są zabezpieczone, a podejrzani nie byli karani, wiec nie zachodzi potrzeba aresztu. Mają orzeczony dozór policyjny. 

 

Obawiają się mataczenia

 

Rodzina poszkodowanego obawia się jednak, że istnieje duże prawdopodobieństwo mataczenia w sprawie. - Dawid M. to syn bogatego biznesmena, właściciela firmy transportowej. Zrobią wszystko, by zatuszować sprawę - mówi pani Katarzyna.

 

Uniwersytecki Szpital Kliniczny we Wrocławiu potwierdza, że Wiktor B. jest zatrudniony w placówce.

 

- Jest lekarzem rezydentem. Obecnie w związku ze sprawą poprosił o urlop.  Zwróciliśmy się do policji z prośbą o przekazanie nam danych dotyczących tego zdarzenia - poinformowała polsatnews.pl rzeczniczka szpitala, Monika Kowalska.

 

Dodała, że jeśli zdarzenia dotyczące udziału lekarza w brutalnym pobiciu Krzysztofa M., się potwierdzą kierownictwo szpitala wyciągnie wszelkie możliwe konsekwencje w tej sprawie. - Stanowczo potępiamy takie zachowanie, uznając ja za niegodne zawodu lekarza, którego misją jest ratowanie zdrowia i ludzkiego życia - oświadczyła Kowalska.

 

Rzecznik podkreśliła, że "działania Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu koncentrują się na ratowaniu życia Krzysztofa M., który obecnie przebywa w Klinice Anestezjologii i Intensywnej Terapii, gdzie jest otoczony profesjonalną opieką medyczną".

 

Lekarz o dobrej opinii

 

- Wobec Wiktora B. wprowadziliśmy bezwzględny zakaz pozyskiwania informacji medycznych dotyczących pacjenta, rozmów z lekarzami i rodziną pacjenta - zaznaczyła Kowalska.

 

Dodała, że Wiktor B. ma dobrą opinię jako lekarz. Jest w trakcie specjalizacji z ginekologii. W szpitalu pracuje od 2017 roku.

 

- Mnie najbardziej bulwersuje fakt, że lekarz kopał leżącego brata i nie udzielił mu pomocy. Nie wiadomo, czy krwiak powstał na skutek upadku po ciosie Dawida M., czy kopnięciach Wiktora B. - podkreśliła siostra poszkodowanego.

 

Rozprawa odwoławcza ws. zażalenia prokuratury na decyzję sądu o zwolnieniu z aresztu odbędzie się 17 kwietnia.

 

polsatnews.pl

paw/dro/
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Komentarze

Przeczytaj koniecznie