Wybuch w kamienicy w Poznaniu. Na miejscu pracuje kilkunastu biegłych

Polska

Kilkunastu ekspertów - w tym biegli z dziedziny gazownictwa i pożarnictwa oraz pracownicy nadzoru budowlanego - pracuje w środę na terenie katastrofy budowlanej w Poznaniu. W niedzielę na poznańskim Dębcu runęła cześć kamienicy, z gruzów wydobyto pięć ciał.

W sprawie katastrofy trwa śledztwo. Dotąd zweryfikowano tożsamość trzech ofiar. W charakterze świadków przesłuchanych zostało ponad 30 osób.

 

Zginęło pięć osób, a 21 zostało rannych

 

W niedzielę rano zawaliła się - prawdopodobnie wskutek wybuchu gazu - część kamienicy przy ul. 28 Czerwca w Poznaniu. W ruinach budynku znaleziono ciała pięciu osób, 21 osób zostało rannych. Akcja poszukiwawczo-ratownicza w miejscu zdarzenia zakończyła się w poniedziałek przed północą, teren został przekazany policji.

 

Od poniedziałku śledztwo w sprawie katastrofy prowadzi Prokuratura Okręgowa w Poznaniu. Postępowanie dotyczy sprowadzenia zdarzenia zagrażającego życiu lub zdrowiu wielu osób, albo mieniu w wielkich rozmiarach mającego postać zawalenia się budowli, którego następstwem jest śmierć wielu osób.

 

"Planujemy dosłuchanie świadków"

 

Rzecznik prasowy wielkopolskiej policji Andrzej Borowiak powiedział, że na miejscu katastrofy pracują biegli z dziedziny gazownictwa i pożarnictwa, działa tam także nadzór budowlany.

 

- Cały czas gromadzimy informacje związane ze zdarzeniem. Planujemy dosłuchanie niektórych świadków. Cały czas myślimy też o tym, by po zakończeniu oględzin opracować plan wydobycia z mieszkań pozostałej części budynku dobytku mieszkańców - chociaż tych najcenniejszych przedmiotów - powiedział Borowiak.

 

Rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Poznaniu Magdalena Mazur-Prus informowała we wtorek w komunikacie, że dotąd zweryfikowano tożsamość trzech ofiar, wobec pozostałych konieczne jest przeprowadzenie czynności z udziałem osób najbliższych, co umożliwi jednoznaczną identyfikację.

 

Nieoficjalnie: mężczyzna zamordował jedną z mieszkanek i próbował popełnić samobójstwo

 

Według nieoficjalnych informacji PAP, do zawalenia się kamienicy w Poznaniu doszło prawdopodobnie po tym, jak mężczyzna, który zamordował jedną z jej mieszkanek, próbował popełnić samobójstwo i odkręcił kurki z gazem. Poparzony miał, według mediów, trafić do szpitala. Policja i prokuratura nie komentują na razie tych doniesień.

 

Według nieoficjalnych informacji lokalnych mediów, ofiarą morderstwa była Beata J. Kobieta i jej mąż Tomasz J. pochodzili ze Śremu. Para miała kilkunastoletniego syna. Mężczyzna, który w ostatnim czasie pracował poza granicami Polski, już wcześniej miał być agresywny. W pewnym momencie Beata J. postanowiła rozwieść się z mężem.

 

"Za zdradę"

 

Na początku stycznia tego roku miało dojść do wypadku samochodowego. Autem podróżował Tomasz J. wraz synem. Mężczyźnie w wyniku zdarzenia nic się nie stało, natomiast chłopiec od momentu wypadku przebywa w szpitalu. Media podają, że do tego zdarzenia doszło krótko po tym, jak kobieta oświadczyła mężowi, że od niego odchodzi. Beata J. miała zacząć oskarżać męża; mówić, że z zemsty próbował zabić ich syna. Po tym zdarzeniu kobieta zerwała kontakt z mężem.

 

Po jakimś czasie Beata J. zaczęła spotykać się z innym mężczyzną. Według nieoficjalnych informacji, to właśnie zazdrość o żonę miała być powodem morderstwa. Media wskazują, że Tomasz J. przyjechał niespodziewanie do Poznania już w sobotę - w niedzielę rano kobieta planowała wyjechać za granicę.

 

Według nieoficjalnych informacji PAP, podawanych także przez lokalne media, ciało kobiety miało zostać brutalnie okaleczone; na czole kobieta miała mieć wyryty napis "za zdradę".

 

Syn Beaty J. objęty pomocą psychologiczną

 

W momencie zdarzenia syna Beaty J. nie było w budynku. Jak tłumaczyła rzeczniczka prasowa poznańskiego MOPR-u Lidia Leońska, chłopiec od czasu wypadku samochodowego, do którego doszło w styczniu tego roku, przebywa w jednym z poznańskich szpitali. Niebawem czeka go kolejna operacja, a następnie rehabilitacja w podpoznańskiej miejscowości, gdzie mieszka babcia chłopca. Leońska podkreśliła, że chłopiec objęty jest specjalną opieką psychologiczną.

 

- Obecnie chłopiec ma zapewnioną wszelką pomoc w szpitalu i szpital jest poinformowany o tym, że on także jest jedną z ofiar tego tragicznego zdarzania. Nie mamy jednak wiedzy, czy ktoś z osób odwiedzając go w szpitalu przekazał mu już jakiekolwiek informacje o tym zdarzeniu. Nie wiemy też, czy ma dostęp do mediów społecznościowych i czy czytał te bardzo drastyczne opisy, które publikują niektóre media - mówiła Leońska.

 

Dodała, że chłopiec jest objęty wszelką pomocą, podobnie jak dzieci innych ofiar tej katastrofy. Leońska dodała, że takim wsparciem objęte są też m.in. dwie córki znajomej Beaty J., która zginęła wskutek wybuchu; dziewczynki są w wieku 10 i 18 lat.

 

"Sytuacja na miejscu jest trudna"

 

Przed wypadkiem syn Beaty J. uczęszczał do pobliskiej szkoły podstawowej. Leońska podkreśliła, że pod opieką psychologiczną znajdują się także uczniowie z jego klasy.

 

W hotelu przy ul. Łozowej w Poznaniu nadal przebywa ponad 30 osób poszkodowanych w wyniku katastrofy. - Sytuacja na miejscu jest trudna; są łzy, szlochy, rozmiar tej tragedii jest bardzo trudny do udźwignięcia - powiedziała.

 

Jak mówiła, najtrudniejszy był pierwszy dzień, kiedy poszkodowani po opatrzeniu i pomocy medycznej wrócili ze szpitala do hotelu. Kiedy leki uspokajające przestawały działać, ludzie zaczynali sobie uświadamiać skalę tego, co się stało.

 

- Jedna z kobiet nie była w stanie powiedzieć jak się nazywa. Pytaliśmy jej sąsiadów, czy przypadkiem nie miała jakichś zaburzeń - odpowiedzieli, że nie. Okazało się, że była w takim szoku, że nic do niej nie dochodziło - tłumaczyła Leońska.

 

Rodziny otrzymały już pierwsze zasiłki i część darów

 

Dodała, że wśród osób poszkodowanych jest "ogromne poczucie więzi i wspólnoty; wszyscy pomagają sobie wzajemnie i wspierają się".

 

- Na miejscu dyżuruje lekarz. Dwa razy wzywane było już pogotowie, m.in. do kobiety, która była proszona, by zidentyfikować ciało swojego brata. Cały czas jest na miejscu psycholog, dyżurują pracownicy socjalni - jeśli tylko ci ludzie czegokolwiek potrzebują od razu się do nas zwracają - i jest to dla nich załatwiane - mówiła.

 

Jak tłumaczyła, rodziny otrzymały już pierwsze zasiłki i część darów, ale pokoje hotelowe nie są zbyt duże i nie wszystko te osoby mogą zabrać ze sobą do hotelu. Obecnie trwają też spotkania z poszkodowanymi na temat znalezienia i przekazania im lokali zastępczych.

 

PAP

nro/
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Komentarze

Przeczytaj koniecznie