73. rocznica wyzwolenia Auschwitz. "Posiadam trzy imiona i cztery nazwiska. Dokładnej daty urodzenia nie znam"

Polska
73. rocznica wyzwolenia Auschwitz. "Posiadam trzy imiona i cztery nazwiska. Dokładnej daty urodzenia nie znam"
PAP/Stanisław Rozpędzik

Główna uroczystość 73. rocznicy wyzwolenia niemieckiego obozu Auschwitz rozpoczęła się w budynku tzw. centralnej sauny w byłym Auschwitz II-Birkenau. Uczestniczyli w niej m.in. byli więźniowie obozu oraz premier Morawiecki. - Posiadam trzy różne imiona i cztery nazwiska. Dokładnej daty urodzenia nie znam. Prawdopodobnie latem, bo inaczej bym nie przeżyła - mówiła była więźniarka Maria Hoerl.

- Zbrodnie niemieckie, które zostały dokonane tutaj w Auschwitz to zbrodnie, które pojęcie zła, pojęcie nienawiści wyniosły na zupełnie inne, nieznane do tamtej pory poziomy - mówił premier Mateusz Morawiecki.

 

- Mieli stracić swoje imiona, swoje nazwiska, stracić swoje życie, nadawali im numery obozowe - mówił premier o więźniach Auschwitz. Dodał, że mieli być też pozbawieni człowieczeństwa.

 

- Człowieczeństwa miało tutaj nie być i w jakimś sensie nie było, ale nie ci ludzie byli pozbawieni tego człowieczeństwa, nie Żydzi, nie Polacy, nie Romowie, nie Rosjanie, tylko ci, którzy tej potwornej zbrodni się dopuszczali. To oni sami się pozbawili tego człowieczeństwa - powiedział Morawiecki.

 

- Jest około 20 tysięcy Sprawiedliwych Wśród Narodowych Świata, przyznanych tyle medali, wśród nich blisko 7 tysięcy dla Polaków, ale to nie oddaje prawdy, to nie oddaje rzeczywistości, która wtedy panowała. Bo w okupowanej Polsce za pomoc naszym braciom żydowskim groziła natychmiastowa kara śmierci i dlatego w Yad Vashem brakuje jednego drzewa, jednego najważniejszego drzewa - drzewa dla Polski, drzewa Polski - powiedział podczas uroczystości premier.

 

Jak dodał, "w Auschwitz, w takim miejscu jak to, zło ukazało swoje najgorsze oblicze, było w największym natężeniu".

 

Morawiecki przypomniał postacie Jana Karskiego i rotmistrza Witolda Pileckiego, którzy napisali sprawozdania na temat Auschwitz przekazane do "świata zachodniego".

 

- Ta straszna zbrodnia, która wtedy miała miejsce jednocześnie oprócz oddzielenia od świata zewnętrznego drutem kolczastym i wysokim murem, była też oddzielona ideologią - groźną, ciemną, straszną, hitlerowską, nazistowską ideologią - powiedział premier.

 

Dlatego - jak dodał - "nie ma najmniejszego przyzwolenia na żadne ideologie zbrodnicze takie jak niemiecki nazizm, jak komunizm, nie ma żadnego przyzwolenia na rasizm, antysemityzm, na żadne takie zachowania".

 

 

"Dostałyśmy numery wytatuowane na ręce"

 

Maria Hoerl pochodzi z Białorusi. Urodziła się w 1942 r. „Matka z pięciorgiem dzieci. Ojciec w partyzantce. Niemcy - według relacji matki - chcieli ją zmusić do kontaktu z ojcem. Ponieważ tego nie uczyniła, kazali jej wykopać grób dla niej i dzieci. Nie doszło do tego. Musiała z dziećmi żyć w ziemiance w lesie. Opowiadała, że na własnym ciele suszyła pieluchy. W zimie ją złapali i dostaliśmy się do obozu w Witebsku” - wspominała w sobotę.

 

Latem 1943 r. matkę z dziećmi Niemcy deportowali do obozu na Majdanku. Tu zostali rozdzieleni. Siostrę Walentynę i brata Kolę przewieziono do Łodzi. - Matka z Rają, Wołodią i mną - Galiną Bałuchową, pozostałyśmy w obozie do wiosny 1944 r. 15 kwietnia wysłano nas transportem do Oświęcimia. Brat dostał się do Monowitz. Matka, siostra i ja dostałyśmy numery wytatuowane na ręce - mówiła Maria Hoerl.

 

Matkę widziała jeszcze 19 stycznia 1945 r. - Mogła nas widzieć tylko raz w tygodniu przez pół godziny. Potem została wysłana do Ravensbrueck. Stamtąd wróciła na Białoruś. (…) Było dla niej niemożliwe rozpocząć poszukiwania. Sytuacja zdrowotna, brak mieszkania, ciężar przeżyć w lagrze i po powrocie do kraju, wiadomość o śmierci męża, który zginął 4 kwietnia 1944 r. - wspominała.

 

Mała Gala z obozu Auschwitz trafiła do sierocińca. Początkowo nie zdawała sobie sprawy z tego, kim jest. Prawdę poznała znacznie później. Sierociniec wspominała dobrze. Było ciepło i nie brakowało jedzenia. - Przypominam sobie osoby, które robiły nam zdjęcia numeru na ręce. Przypominam sobie też nasz chrzest w kościele organizowany przez siostry zakonne. Wówczas otrzymałam imię i nazwisko: Halina Zalewska - powiedziała.

 

W 1947 r. została zabrana z sierocińca, a dziewięć lat później adoptowana przez rodzinę Dąbków z Krakowa. - Zmienili moje imię i nazwisko. Zostałam Marią Dąbek, urodzoną w Oświęcimiu - dodała.

 

"Pozostał tylko brat"

 

W 1960 r. usłyszała w radiu, że kobieta poszukuje swoich dzieci. Usłyszała swój obozowy numer. Powiedziała o tym swej polskiej babci. - Prosiłam, by zachowała to dla siebie, ale zrobiła inaczej. I tak się zaczęło. Mieć dwie matki nie jest łatwo - wspominała.

 

Do Gali-Haliny-Marii po latach przyjechał brat Wołodia. Spotkali się w Krakowie. Nieco później jej przybrana polska mama zdecydowała się na wyjazd z dziewczynką do Witebska. - Na dworcu zdziwiona byłam tłumem ludzi. (…) Nie przypuszczałam, że oni wszyscy chcą nas przywitać. Wszystkie oczy skierowane na mnie. Jak ona zareaguje? Dwie Matki. Dobrze, że przynajmniej języki, które znam. Spojrzenia mówiły mi wszystko! Niestety, nie zostałam tam. Wróciłam do Polski - powiedziała.

 

Po ukończeniu studiów kobieta wyjechała do Wiednia. Współpracowała z Caritasem. Poznała Josefa Hoerla, wyszła za mąż i pozostała w Austrii. - Odebrano mi obywatelstwo polskie, ale otrzymałam austriackie. Bez problemów mogłam jechać do Polski. (…) Z końcem lat 60. zmarła matka z Białorusi. W 2005 r. zmarł starszy brat, potem siostra. Pozostał tylko brat, ale ze względu na stan zdrowia nie mógł dziś przyjechać - zakończyła opowieść.

 

Wspólna modlitwa

 

Ostatnim akordem głównej uroczystości była wspólna modlitwa Żydów i chrześcijan przed pomnikiem ofiar obozu. Do modlitwy wezwał dźwięk szofaru, czyli barani róg używany przez Żydów podczas wydarzeń religijnych. Zadął w niego Piotr Kadlcik z rady Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich w Polsce. Ten dźwięk oznacza wezwanie do nawrócenia się. Symbolizuje też zwycięstwo nad złem.

 

Przed monumentem położonym w bezpośredniej bliskości ruin dwóch największych komór gazowych Auschwitz II-Birkenau, w których Niemcy odebrali życie setkom tysięcy Żydów, zabrzmiały kadisz i żałobna modlitwa "El Male Rachamim". Zmówił je rabin Yehoshua Ellis z Gminy Żydowskiej w Warszawie. "Wieczny odpoczynek" za dusze ofiar zmówił biskup bielsko-żywiecki Roman Pindel.

 

Duchowni chrześcijańscy różnych wyznań oraz rabin wspólnie wyrecytowali też Psalm 42.

 

Po modlitwie byli więźniowie, a także premier Mateusz Morawiecki, wicepremier Beata Szydło oraz Wojciech Kolarski z Kancelarii Prezydenta RP złożyli znicze na pomniku ofiar obozu.

 

Ściana Straceń

 

Wcześniej kilkudziesięciu byłych więźniów niemieckich obozów złożyło w sobotę wieniec i zapaliło znicze pod Ścianą Straceń w byłym Auschwitz I. Był to pierwszy akord obchodów 73. rocznicy wyzwolenia obozu, która przypada 27 stycznia. Dzień ten jest na świecie obchodzony jako Międzynarodowy Dzień Pamięci o Ofiarach Holokaustu.

 

Byli więźniowie weszli na teren byłego obozu przez bramę główną z napisem "Arbeit macht frei". Większość z nich pokonała poobozowe alejki pieszo. Wielu miało zawiązane chusty w biało-niebieskie pasy, przypominające obozowe pasiaki.

 

Przed Ścianą Straceń złożyli wieniec z biało-niebieskich kwiatów, układających się w pasy. W jego centrum widniał czerwony trójkąt z literą "P", symbolizujący polskich więźniów politycznych, których Niemcy osadzali w swoich obozach.

 

 

"Myślałam, że ci żołnierze są w piżamach"

 

W uroczystości uczestniczyła Maria Stroińska, która do Auschwitz została przywieziona 12 sierpnia 1944 r. w transporcie dzieci z ogarniętej powstaniem Warszawy. Miała 11 lat.  - Do tego miejsca nie wraca się łatwo. Po raz pierwszy przyjechałam tu dopiero po 50 latach od wojny i wtedy płakałam. Najbardziej przeżywałam, gdy zobaczyłam saunę. To dla dziecka było potworne widzieć te nagie ciała. Dzieci patrzyły na dorosłych i płakały. To bardzo osobiste. Dziś chcę pokazać światu, że ja tu cierpiałam. Chcę pokazać, że jeszcze żyjemy i pamiętamy o tych cierpieniach - powiedziała.

 

W gronie byłych więźniów, którzy złożyli wieniec była także Anna Stachowiak. - Jestem byłą więźniarką Auschwitz, oswobodzoną 27 stycznia. Gdy nadszedł ten dzień myślałam, że ci żołnierze są w piżamach, bo mieli takie białe ochronne ubrania. Otworzyły się drzwi baraku. Stało ich kliku. Mówili po rosyjsku. Zrozumiałam: "Giermańcow uże niet". Dzieci wołały, że są głodne. Kobieta, Rosjanka, wyjęła bułkę z kapustą, przełamała i chciała nam dać, ale oficer zabronił. Nie mogłam tego zrozumieć. Dziś wiem, że gdybym zjadła, to "skręciło by mi kiszki". Potem starsze dziewczyny przyniosły trochę mąki i ugotowały kluchy. To było pierwsze jedzenie - wspominała.

 

"Gdybyśmy żyli nienawiścią, to daleko byśmy nie zaszli"

 

Anna Stachowiak przyjeżdża do Oświęcimia z poczucia obowiązku. - Ono we mnie zwycięża. Nie jestem już młoda, ale gdy obejrzałam ostatnio w telewizji sensacje z Wodzisławia Śląskiego (jedna z telewizji wyemitowała reportaż o grupie neonazistów - red.), do którego docierały przecież w 1945 r. Marsze Śmierci, a droga z Oświęcimia do tego miasta usłana jest grobami więźniów, to nie mogłam zrozumieć, że coś takiego powstało. Im nas jest mniej świadków, tym bardziej odradzają się tendencje faszystowskie do przemocy i wykluczania innych. Obóz nauczył mnie, że nie jest ważny kolor skóry, czy wiara. Gdy przychodzi wojna wszyscy jesteśmy jednakowi - mówiła.

 

Maria Hoerl trafiła do Auschwitz z Białorusi. Miała 2 lata. - Chciałabym dziś zaapelować, aby tragedia, jak ta, której doświadczyłam, już nigdy się nie powtórzyła. Na świecie wciąż jednak dzieją się straszne rzeczy. To jest dla nas niesamowite - podkreśliła.

 

W uroczystości przy Ścianie Straceń uczestniczył Jacek Nadolny. Niemcy deportowali go do Auschwitz z Warszawy w 1944 r. Miał 7 lat. - Jestem wdzięczny losowi, że przeżyłem. Dlatego przyjeżdżam tutaj, by oddać hołd koleżankom i kolegom, którzy nie mogą już tu być. (…) Gdy tu przyjeżdżam wspomnienia odżywają, a przecież trzeba normalnie żyć; nie trzymać w sobie nienawiści, bo gdybyśmy nią żyli, to daleko byśmy nie zaszli - mówił.

 

Ściana Straceń zwana też Czarną Ścianą lub Ścianą Śmierci stała na dziedzińcu Bloku 11. Od jesieni 1941 r. esesmani przez dwa lata wykonywali przed nią egzekucje przez rozstrzelanie. Zgładzili w ten sposób wiele tysięcy osób, głównie Polaków. Ściana została zdemontowana przez Niemców w lutym 1944 r. Obecnie stoi tam jej replika. To tradycyjne miejsce, w którym wszystkie oficjalne wizyty składają hołd pomordowanym.

 

"Listy… Kolekcja Władysława Ratha"

 

Ekspozycja "Listy… Kolekcja Władysława Ratha", przybliżająca zbiór dokumentów dotyczących niemieckich obozów oraz gett, który otrzymało w ub. r. Muzeum Auschwitz, została otwarta w sobotę w placówce.

 

- Prezentujemy blisko 200 dokumentów, przede wszystkim listy pisane przez więźniów niemieckich obozów do swoich bliskich oraz korespondencję, którą oni otrzymywali. Są także listy z gett i obozów jenieckich. Zobaczyć można też karty pocztowe z tzw. Briefaktion - powiedziała Alicja Wójcik, szefowa działu wystawienniczego w Muzeum Auschwitz.

 

Karty pocztowe wysłane z Auschwitz w ramach tzw. Briefaktion miały uspokoić nastroje panujące wśród Żydów przebywających w getcie Theresienstadt w Protektoracie Czech i Moraw. Władze Auschwitz zezwoliły więźniom deportowanym stamtąd na wysłanie kart z krótką informacją, iż nadawcy przebywają w obozie pracy w Birkenau. Karty były antydatowane. Kiedy trafiły do odbiorców ich nadawcy już zginęli w komorach gazowych.

 

Wójcik dodała, że w ekspozycji zobaczyć można także eksponaty związane ze sprawcami zbrodni. Jest wśród nich m.in. książeczka wojskowa urodzonego w Wiedniu Amona Goetha, organizatora i komendanta obozu w Płaszowie, który był odpowiedzialny za nadzorowanie akcji likwidacyjnej krakowskiego getta. Goeth charakteryzował się niezwykłym okrucieństwem wobec więźniów.

 

Wystawę w boku 12 w byłym niemieckim obozie Auschwitz oglądać można do końca lutego.

 

Oświadczenie KEP

 

Tak jak co roku, pamiętajmy o ofiarach Holokaustu i wszystkich ofiarach obozów zagłady - zaapelował rzecznik KEP ks. Paweł Rytel-Andrianik z okazji Międzynarodowego Dnia Pamięci o Ofiarach Holokaustu.

 

W oświadczeniu nawiązał do historii jednego z najtragiczniejszych obozów zagłady, czyli Auschwitz-Birkenau. Podkreślił, że było "to miejsce, w którym dokonała się jedna z największych i najokrutniejszych zbrodni w dziejach ludzkości".

 

Dodał, że ta "tragedia nie skończyła się w dniu wyzwolenia obozu 27 stycznia 1945 r., ale jej konsekwencje trwają do dziś. "Dzieciom zamordowano rodziców, rodzicom dzieci, ginęły całe rodziny, a ci więźniowie, którzy ocaleli noszą w sobie głęboką traumę" - zauważył.

 

Rzecznik episkopatu nawiązując do 73. rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau przypomniał słowa św. Jana Pawła II wypowiedziane w tym miejscu. Papież w czasie wizyty na terenie obozu w 1979 r. powiedział: "ten to naród, który otrzymał od Boga Jahwe przykazanie +Nie zabijaj+, w szczególnej mierze doświadczył na sobie zabijania". Według rzecznika Episkopatu te słowa były "wołaniem o przestrzeganie przykazań Dekalogu, aby nigdy nie powtórzyła się tragedia Holokaustu".

 

"Auschwitz-Birkenau jest przykładem tego, do czego prowadzi nazizm i antysemityzm, czyli odejście od Boga i Jego przykazań" - podsumował.

 

Rzecznik z okazji rocznicy zachęcał również do modlitwy i pamięci o ofiarach obozów. Przypomniała, że tego dnia warto w oknie o godz. 18 zapalić świecę, co ma być "wyrazem naszej pamięci i modlitwy".

 

Niemcy założyli obóz Auschwitz w 1940 r., aby więzić w nim Polaków. Auschwitz II-Birkenau powstał dwa lata później. Stał się miejscem zagłady Żydów. W kompleksie obozowym funkcjonowała także sieć podobozów. W Auschwitz Niemcy zgładzili co najmniej 1,1 mln ludzi, głównie Żydów, a także Polaków, Romów, jeńców sowieckich i osób innej narodowości. Obóz wyzwolili 27 stycznia 1945 r. żołnierze Armii Czerwonej.

 

PAP

zdr/
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie