"Czuję odpowiedzialność, ale nie zgadzam się z zarzutami". Były szef Amber Gold przed komisją śledczą

Polska

Zeznając przed sejmową komisją śledczą Marcin P. potwierdził, że był plan, by przewozić samolotami OLT Express pasażerów na zlecenie Kancelarii Sejmu, Senatu i Kancelarii Prezydenta. Dodał, że nie jest tak, że nie czuje żadnej odpowiedzialności za to, co się stało, bo każdy ponosi odpowiedzialność za swoje czyny, ale nie zgadza się z postawionymi mu zarzutami.

Szefowa komisji Małgorzata Wassermann (PiS) zapytała Marcina P., "czy były plany, aby pan, czy OLT rozpoczęło przewóz osób, które mogą korzystać w ramach Kancelarii Sejmu czy Senatu bądź Kancelarii Prezydenta". Marcin P., odpowiedział: "Tak, był taki plan". Nie pamiętał dokładnie kiedy powstał ten plan.

 

Wassermann dopytywała, kto prowadził rozmowy w tym zakresie i z kim? "Prowadził je ktoś ze spółki OLT Express, mógł być to Rafał Orłowski, ale tutaj nie chcę mówić, że na pewno, on się zajmował sprawami handlowymi - odpowiedział P.

 

O możliwość wynajęcia samolotów pytała policja

 

Wcześniej szefowa komisji pytała też, czy w styczniu 2012 r. samoloty i załoga OLT brała udział w ćwiczeniach antyterrorystycznych organizowanych m.in. przez ABW w ramach przygotowania na Euro 2012.

 

- Nic mi o czymś takim nie wiadomo, wiem, że na pewno nasze samoloty były sprawdzane, ale w okolicach kwietnia-maja 2012 roku, wtedy kiedy bilety kupował marszałek Borusewicz, ale żeby brała udział w jakichś akcjach antyterrorystycznych, ćwiczeniach, nie kojarzę takiej sytuacji - odpowiedział P.

 

Marcin P. potwierdzał także, że zapytania o wykorzystanie samolotów OLT Express przychodziły z innych podmiotów, m.in. z Komendy Głównej Policji w związku z transportem osób podlegających ekstradycji.

 

Kilka pytań o Michała Tuska

 

Małgorzata Wassermann pytała Marcina P., czy w jakiejkolwiek sprawie dot. Amber Gold prowadzonej przez ABW lub prokuraturę był pytany o Michała Tuska. Były szef Amber Gold przyznał, że na początku września 2012 roku, gdy siedział w areszcie, prokurator z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku odwiedziła go i zadała m.in. kilka pytań o Michała Tuska. - Nikt nigdy więcej mnie o Michała Tuska nie pytał - wskazał.

 

Interesowało ją, jak mówił, "czy Michał Tusk mógł narazić port lotniczy na szkody i czy wynosił jakiekolwiek dane z portu lotniczego".

 

Marcin P. powtórzył przy okazji, że to co Michał Tusk przekazywał z portu gdańskiego było "tajemnicami przedsiębiorstwa", a nie było powszechnie dostępne, jak zeznawali niektórzy świadkowie, m.in. prezydent Gdańska Paweł Adamowicz.

 

Przyznał, że śledztwo, w ramach którego był o to pytany, "to była inna sygnatura, to była inna sprawa, inny wątek, jakby nie wiążący się ze sprawą Amber Gold".

 

Nie odpowiedział na pytanie, czy ktoś mu groził

 

Pytany przez Joannę Kopcińską (PiS) o zeznania świadków Michała Forca i Jacka Krzysztofowicza, że byli przez Marcina P. oszukiwani, polemizował z tym.

 

Mówił, że Michał Forc nie może twierdzić, że spółka Amber Gold wydawała fałszywe oświadczenia, bo sam te oświadczenia przygotowywał. Jak przekonywał Michał Forc mijał się zatem z prawdą przed komisją śledczą.

 

Marcin P. kilkakrotnie był pytany, czy ktoś mu groził. Za każdym razem odmawiał odpowiedzi, ze względu na prowadzone śledztwo.

 

Podtrzymał ponadto opinię, że pieniądze na zakup OLT Express pochodziły z wypracowanych środków Amber Gold.

 

"Funkcjonariusz ABW twierdził, że komisja śledcza ds. Amber Gold nigdy nie powstanie"

 

- Prokuratura w ogóle nie była zainteresowana współpracą ze mną, nie dążyła do ustalenia ról procesowych osób, które były w moim kręgu, a funkcjonariusz ABW twierdził, że komisja śledcza ds. Amber Gold nigdy nie powstanie - stwierdził Marcin P. odpowiadając na kolejną serię pytań Wassermann.

 

Przewodnicząca komisji pytała go o wątek małego świadka koronnego oraz o to, czy prokuratura kiedykolwiek powróciła do takiej propozycji lub czy ewentualnie P. ją ponawiał.

 

- Ja jej nigdy nie ponawiałem, prokuratura nigdy nie powróciła. Ja bym chyba nie chciał na ten temat opowiadać tutaj, bo dla mnie to było dość żenujące. Zostałem potraktowany jak wariat - stwierdził.

 

- Później jeszcze przyjechał do mnie funkcjonariusz ABW, który mnie przesłuchiwał w sprawie pana Korytkowskiego (Andrzeja, byłego prezesa Finroyal, parabanku działającego w czasie funkcjonowania Amber Gold - red.), który stwierdził - bo zaczęliśmy rozmowę nt. komisji śledczej, która w tamtym momencie miała powstać - ja mówię: dobrze może, żeby powstała, on stwierdził, że ta komisja nigdy nie powstanie - dodał twórca Amber Gold. 

 

 

"Nie ma woli politycznej, by powstała komisja"

 

Dopytywany, dlaczego komisja nie miałaby powstać, P. odpowiedział: "Bo nie ma takiej woli politycznej, żeby powstała, tak to zostało powiedziane". P. dodał, że te słowa padły w areszcie śledczym w Gdańsku.

 

Wassermann pytała, czy P. odniósł wrażenie, że prokuratura jest w ogóle zainteresowana współpracą z nim. "Nie" - odpowiedział. Potem przewodnicząca pytała, czy prokuratura kiedykolwiek dążyła do tego, aby ustalić role w firmie, a co za tym idzie później role procesowe osób, które były w kręgu P. "Nie" - ponownie odpowiedział P.

 

"I tak przecież nic ze swoją wiedzą nigdy nie zrobisz"

 

Marcin P. powiedział też, że zarówno w prokuraturze z prokuratorami, jak i z funkcjonariuszami ABW prowadził luźne rozmowy, gdy był na przykład wożony na przesłuchania. - Takie luźne rozmowy też były, komentowanie obecnego życia politycznego, sytuacji, jakichś innych spraw - mówił.

 

- To były takie normalne rozmowy, ta rozmowa z tą komisją śledczą była już po protokole na sam koniec, to było w formie takiej, no jakby dano mi do zrozumienia, że: "i tak przecież nic ze swoją wiedzą nigdy nie zrobisz" - powiedział P. - Tak to odbieram, ale to jest moje odczucie, nie chcę tutaj nikogo oceniać - dodał.

 

Zapytany, czy przecieki z przełomu lipca i sierpnia 2012 r. , że może zostać zatrzymany, dochodziły do niego ze środowiska dziennikarskiego, czy ze służb, stwierdził, że nie mogły one pochodzić ze środowiska dziennikarskiego, a w pozostałym zakresie odmówił odpowiedzi.

 

Poseł Witold Zembaczyński (Nowoczesna) zapytał, czy któryś z funkcjonariuszy służb - ABW, CBA, policji - którzy rozmawiali z P. już po jego aresztowaniu, proponowali mu jakąś formę współpracy. Marcin P. odmówił odpowiedzi na to pytanie, w związku z toczącym się postępowaniem karnym.

 

"Nie wiem, czy M. mówił prawdę"

 

Zembaczyński powiedział, że w materiałach śledztwa jest mail wysłany do Marcina P. przez Pawła M. 2 sierpnia 2012 r., w którym M. pisał, że doszły do niego informacje, że Amber Gold będzie chciała ogłosić upadłość w ciągu najbliższych dni. W związku z tym Zembaczyński spytał Marcina P., czy na początku sierpnia 2012 r. dobrze wiedział, że Amber Gold upadnie. Również na to pytanie b. szef Amber Gold odmówił odpowiedzi, ze względu na toczące się postępowanie karne.

 

Poseł Nowoczesnej zaznaczył, że M. napisał też, że osoba blisko związana z ABW poinformowała go, że na piątek 3 sierpnia 2012 r. planowane jest zatrzymanie Marcina P., i że on poinformował szefa Amber Gold o tym planie. Zembaczyński zapytał więc Marcina P., czy prawdą jest co mówił M. i czy na przełomie lipca i sierpnia 2012 r. informował go o planach zatrzymania.

 

- Czy pan M. mówił prawdę? Nie wiem, czy pan M. mówił prawdę, w chwili obecnej przeciwko niemu prowadzone jest postępowanie karne w tym zakresie. Moim zdaniem nie mówił prawdy, ale to jest moje zdanie - odpowiedział Marcin P.

 

Na pytanie, w jakim zakresie jego zdaniem M. nie mówił prawdy, Marcin P. odpowiedział: "że ma jakiekolwiek kontakty z ABW i cokolwiek z ABW jest w stanie wynieść". - Bo on się bardzo mocno na to powoływał - mówił Marcin P.

 

"Paweł M. potwierdzał to, co ja już wiedziałem wcześniej"

 

Dopytywany, czy na przełomie lipca i sierpnia 2012 r. dochodziły do niego ostrzeżenia, odpowiedział: "W tamtym okresie czasu Paweł M. (...) potwierdzał to, co ja już wiedziałem wcześniej". Na pytanie, z jakiego źródła miał tę wiedzę, Marcin P. oświadczył, że nie odpowie na to pytanie, ze względu na toczące się postępowanie karne.

 

- Prokuratura twierdzi, że zawarto lokaty na wartość 850 mln zł. Zgodnie z systemem Agnet i ilością umów, zawarto lokaty na kwotę prawie 1,5 mld złotych (...) to jest ta zasadnicza różnica, której prokuratura w ogóle nie badała i nie wskazała w akcie oskarżenia - zeznał b. prezes Amber Gold.

 

Tomasz Rzymkowski (Kukiz'15) pytał, skąd wzięła się ta rozbieżność? Zdaniem Marcina P. "nikt nie badał danych systemu Agnet". Zeznał też, że "sfałszowano dyspozycje sprzedaży złożone przez klientów do postępowania upadłościowego i karnego".

 

"Działalność syndyka powinna zbadać prokuratura"

 

- Jeżeli państwo myślicie, że syndyk cokolwiek weryfikował i sprawdzał (...) jeżeli widział, że dwa dokumenty różnią się od siebie wzorem, to brał za właściwy ten dokument, który był na korzyść wierzyciela, a nie na korzyść pozostałych wierzycieli, którzy uczciwie do tego podeszli - mówił. - Prokuratura w ogóle nie badała aktu oskarżenia pod kątem formalnym - dodał.

 

Jego zdaniem zbadana powinna być też działalność syndyka, który "nigdy nie zapoznał się z 99 tomami akt sprawy karnej, w których były dokumenty związane z lokatami, mniej więcej 250 dyspozycji sprzedaży, które zmniejszały sumę wierzytelności i tym klientom zabrał te pieniądze z listy wierzytelności, a pozostałym prawie 1500 odpuścił i stwierdził, że tego nie ma, a było to zabezpieczone". "No to jak można mówić uczciwości w stosunku do tych osób, którym zostało oto potrącone?" - wskazał.

 

Rzymkowski pytał też, czy "spółka Amber Gold z tytułu zawartych umów na lokaty realizowała przysługującą klientom opcję odbioru złota w naturze".

 

- Jedna taka czynność była zrealizowana, bo tylko jeden taki przypadek wystąpił w czasie działalności - odparł. Dopytywany, jakie pokrycie w złocie miały lokaty kupione przez klientów spółki, mówił, że "zgodnie z umowami wszystkie lokaty miały pokrycie w złocie, srebrze i platynie, z nadwyżką około dziesięciu kilogramów".

 

"Umowy nie nosiły znamion oszustwa"

 

Marcin P. podtrzymał też swoje zeznania z czerwca, w których twierdził, że "głównym przedmiotem działania spółki Amber Gold była oferta lokat w złoto i inne metale szlachetne". Zeznał też, że zawierane umowy z klientami spółki, jego zdaniem "nie nosiły znamion oszustwa".

 

Świadek odmówił ponadto odpowiedzi na pytanie o to, "która niemiecka spółka była wzorcem" dla Amber Gold oraz czy jej działalność naruszała niemieckie prawo.

 

Wassermann pytała, czy świadek pamięta spotkanie z przedstawicielami spółki Jet Air w 2011 roku, "podczas którego przedstawił swoje plany odnośnie działalności spółki lotniczej". "To był raczej taki zarys, co będziemy robić i jak doprowadzić do tego, żeby marka Jet Air nie zniknęła z rynku i żeby ludzie o niej nie zapomnieli" - odparł. Podkreślił, że przedstawiciele Jet Air "nigdy nie sugerowali" że przedstawiane przez niego plany to może być "pralnia pieniędzy".

 

Marcin P. zapewnił również, że w czasie przesłuchań nigdy nie był pytany o b. szefa MSW Jacka Cichockiego. Stwierdził, że wiedzę nt. działań ABW wobec spółki pozyskiwał z co najmniej pięciu źródeł.

 

Poseł Suski wskazał, że komisja ma stenogram, w którym P. wymienia informacje z b. doradcą zarządu Amber Gold Emilem Maratem i "w jednej z rozmów ścieżka wiedzie do pana Jacka Cichockiego". "Czy według pana on jest źródłem tej informacji nt. wejścia ABW?" - pytał Suski.

 

Suski: szczelność służb specjalnych podobna do durszlaka

 

- Nic mi na ten temat nie jest wiadome, ale być może tak, ja na ten temat nic nie wiem - odpowiedział Marcin P.

 

Przewodnicząca komisji Małgorzata Wassermann dopytywała P., czy w czasie przesłuchań, "czy to oficjalnych, czy nieoficjalnych" był pytany o Cichockiego. "Nigdy" - odpowiedział świadek.

 

Suski dopytywał Marcina P., z ilu źródeł pozyskiwał wiedzę dot. wejścia ABW. "Z co najmniej pięciu" - odpowiedział świadek.

 

- Czyli co najmniej pięciu, to bardzo ciekawe, szczelność służb specjalnych podobna do durszlaka, po prostu ciekło wszystkimi możliwymi kanałami - skomentował Suski.

 

Zobacz wideo:

 

 

"Nie chcę szukać tutaj żadnych teorii spiskowych"

 

Wiceszef komisji Marek Suski (PiS) pytał świadka, czy w trakcie jego pobytu w areszcie kontaktowali się z nim pracownicy Amber Gold. - Wydaje mi się, że nie, nie przypominam sobie - odparł.

 

- Jedyna sytuacja jaka miała miejsce (...) to funkcjonariusz, który w ramach dozoru przyszedł do mnie i zaczął opowiadać na temat jego pracy w służbie ochrony lotniska i jego znajomości z Michałem Tuskiem i Tomaszem Kloskowskim (prezesem Portu Lotniczego Gdańsk) - mówił Marcin P. Podkreślił, że sytuacja ta wydała mu się nienormalna". - Od razu poprosiłem, żeby ten funkcjonariusz został ode mnie zabrany - oświadczył. Dodał, że zgłosił ten fakt również w sądzie.

 

Jak mówił, sytuacja ta miała miejsce ok. miesiąc temu. Przekonywał, że później nie widział już wspomnianego funkcjonariusza, oraz że nie zna jego nazwiska. Według b. prezesa Amber Gold, w momencie spotkania, funkcjonariusz pracował w więzieniu od miesiąca. Dopytywany, czy podczas rozmowy Marcin P. otrzymał od niego jakieś propozycje, zaprzeczył. - Raczej uważam, że to była jego czysta ciekawość. Nie chcę szukać tutaj żadnych teorii spiskowych - zaznaczył.

 

Suski pytał też m.in., czy klienci Amber Gold "mieli jasno w projekcie umowy wpisane, że lokatę w złoto mają w wysokości 1 proc. lub, być może 2 proc. swojej lokaty". - Mieli to wpisane. Było to we wszystkich informacjach na stronach internetowych, łącznie z aplikacjami, które pokazywały jak mniej więcej wygląda cały proces inwestycji - odparł. Zaznaczył jednocześnie, że klienci mogli o tym nie wiedzieć, "bo nie czytali umów".

 

"Ja nie wiem, czy to jest pani Ewa Kopacz"

 

Wiceszef komisji pytał ponadto o czerwcowe zeznania świadka, w których twierdził on m.in., że środki na inwestycje Amber Gold pochodziły z różnicy kursów między złotem zakupionym a sprzedanym. Suski dopytywał, jakie zyski udało się spółce osiągnąć w ten sposób. - Odmawiam odpowiedzi. Mogę tylko tyle zobrazować, że kurs złota i dolara w stosunku do złotówki w ciągu dwóch lat wzrósł o około 200 proc. - powiedział.

 

Pytany o to, "w jakim charakterze" osoby o nazwiskach Kopacz i Adamowicz, były klientami Amber Gold, Marcin P. podkreślił, że nie wie, czy te osoby były klientami spółki. - Ja tylko mówiłem, że osoby o takich nazwiskach występują, które założyły lokatę lub wzięły pożyczkę. Ja nie wiem, czy to jest pani Ewa Kopacz. Nie znam numeru PESEL pani Kopacz i wszystkich innych osób, żeby powiedzieć, że to jest ta osoba. Mogę tylko powiedzieć, że w systemie Agnet występuje osoba o imieniu i nazwisku Ewa Kopacz - tłumaczył.

 

Suski pytał też, czy spółka Amber Gold współpracowała z lotniskiem w Zielonej Górze. Marcin P. odparł, że OLT Express Poland chciało wziąć udział w przetargu na uruchomienie połączenia z Zielonej Góry do Warszawy. Został on jednak odwołany. - Współpraca nie została podjęta - zeznał.

 

"Prezydent Adamowicz mijał się z prawdą przed komisją śledczą"

 

Były szef Amber Gold był przez Joannę Kopcińską (PiS) pytany o sponsorowanie przez tę spółkę gdańskiego ZOO.

 

Przyznał, że spółka chciała sfinansować budowę domku dla lemurów lub gibonów. Sprawa była jednak złożona, bo gdyby po prostu przekazała pieniądze na konto ZOO, trafiłyby one do urzędu miasta.

 

Dyrektor ZOO Michał Targowski ustalał zatem z prezydentem Gdańska Pawłem Adamowiczem, zeznał Marcin P., w jaki sposób to przeprowadzić, by pieniądze Amber Gold trafiły na konkretny cel.

 

- Było ustalone, że my wpłacamy tę kwotę na konto ZOO, a było to za zgodą prezydenta miasta Gdańska, a miasto Gdańsk zmienia budżet i przekazuje tę kwotę na konto budżetu celowego ZOO pt. wybudowanie domku dla gibonów - mówił Marcin P.

 

Stąd, według Marcina P., prezydent Gdańska, wbrew temu co mówił przed komisją śledczą, musiał wiedzieć, iż Amber Gold sponsoruje ZOO. - Moim zdaniem pan prezydent Adamowicz mija się z prawdą, odpowiadając przed komisją śledczą - powiedział. Dodał, że Adamowicz "musiał wiedzieć, że sponsorujemy ZOO".

 

Dwie kontrole z Urzędu Skarbowego w 2012 roku

 

Marcin P. zeznał także, że miał kontakty z pełnomocnikiem prezydenta Adamowicza. - Dlatego to jest moim zdaniem też trochę sprzeczność interesów między pełnomocnikiem pana Adamowicza a tą sprawą, gdyż na temat KNF pan adwokat Glanc (...) można powiedzieć udzielał porady prawnej, może nie na piśmie, ale spotkanie w jego biurze było na ten temat i była rozmowa na ten temat prowadzona i on doskonale wiedział, jaka jest mniej więcej sytuacja z KNF. Więc w chwili obecnej reprezentowanie pana prezydenta Adamowicza też moim zdaniem jest trochę nie fair - mówił.

 

Świadek przyznał też, że wsparcie filmu Andrzeja Wajdy o Lechu Wałęsie miało być wykorzystane wizerunkowo z punktu widzenia Amber Gold i OLT Express, "a zwłaszcza OLT".

 

Pytany przez Wassermann Marcin P. przyznał, że w 2012 były w Amber Gold dwie kontrole z urzędu skarbowego. Pierwsza kontrola, w lutym 2012 roku, zakończyła się po dwóch dniach. Kontrolerzy stwierdzili bowiem, że przekazują ją innemu urzędowi skarbowemu, ponieważ jest "taka ilość dokumentów i takie kwoty, że podlega to pod Pomorski Urząd Skarbowy".

 

Zapewniał, że spółka nie mogła mieć jednak bilansu sporządzonego na 800 mln zł, tak jak napisali kontrolerzy.

 

Przyznał, że w porozumieniu z kontrolerami Amber Gold wpłaciła w tym okresie 12 mln zł zaległego podatku z odsetkami, by kwota ta dalej nie narastała i nie groziło postępowanie karno-skarbowe.

 

Zapewniał też, że podatek PIT za pracowników był płacony terminowo, a także, jak mówił, nie przypomina sobie, by nieotwarte koperty z korespondencją z urzędów wrzucał do kartonu. - Nie pamiętam, by były jakiekolwiek wezwania z urzędu skarbowego - powiedział.

 

"Krzywda nam się żadna nie stanie"

 

Według prokuratury Marcin P. i jego żona oszukali w latach 2009-12 w ramach tzw. piramidy finansowej w sumie niemal 19 tys. klientów spółki Amber Gold, doprowadzając ich do niekorzystnego rozporządzenia mieniem w wysokości prawie 851 mln zł. Obok oszustwa znacznej wartości zarzuca się im także pranie pieniędzy wyłudzonych od klientów parabanku.

 

Podczas wtorkowego posiedzenia komisji śledczej ds. Amber Gold poseł Jarosław Krajewski (PiS) przytoczył fragmenty stenogramów rozmowy żony Marcina P., Katarzyny P. z jej matką, z czasu kiedy kończyła się działalność Amber Gold: "Krzywda nam się żadna nie stanie, po prostu nie wyszło i tyle, pieniędzy de facto nie tracimy. To nie jest koniec świata, mamo my mamy dopiero 28 lat, daj spokój, wiesz ile my jeszcze w życiu biznesów będziemy prowadzić - miliony, na pewno miliony".

 

Marcin P. powiedział, że nie znał tej rozmowy i nie wiedział, że jego żona na taki temat rozmawiała. "Jest mi się ciężko ustosunkować się do tej rozmowy, ja nigdy żadnych zapewnień, że swoich środków finansowych nie tracę, nie podawałem" - powiedział b. szef Amber Gold.

 

Na pytanie, z czego wynikało poczucie bezkarności Katarzyny P., odpowiedział, że nie wie.

 

14 osób prowadziła księgowość

 

Były szef Amber Gold przekonywał też, pytany przez Jarosława Krajewskiego (PiS), że Danuta Misiewicz nie była "fikcyjną księgową" Amber Gold, bo nie była księgową spółki, tylko zajmowała się finansami całej grupy. Przyznał, że on sam odpowiadał za księgowość Amber Gold, a prowadziło ją 14 osób.

 

Zapewniał, że księgowość Amber Gold była prowadzona w sposób rzetelny, nie zdążono jedynie przenieść wszystkich danych do jednego systemu, stąd dziś dostępne szczegółowe dane księgowe mogą być niezgodne z ustawą o rachunkowości.

 

Dopytywany, czy Misiewicz miała rację, twierdząc przed komisją, że suma aktywów nie odpowiadała sumie pasywów, powiedział, że "w pewnych momentach, kiedy dane były kopiowane, one były kopiowane mniej więcej od czerwca 2011 r. do maja 2012 r. takie sytuacje mogły mieć miejsce, bo jednocześnie trzeba było korzystać z dwóch systemów księgowych" - powiedział P.

 

"Danuta Misiewicz nie była zatrudniana jako główna księgowa"

 

Poseł PiS przytaczał także kolejne słowa Misiewicz, m.in. że "miała poczucie, że była fikcyjną główną księgową Amber Gold".

 

- Na pewno nie była fikcyjną księgową Amber Gold, poza tym, pani Danuta Misiewicz nie była zatrudniana jako główna księgowa Amber Gold, tylko jako dyrektor finansowy grupy Amber Gold w spółce Amber Gold. Ona miał zorganizować sobie zespoły w poszczególnych spółkach (...) i nadzorować te spółki - powiedział P.

 

Krajewski zapytał też o słowa Misiewicz, że miała wiedzę o zakupie złota przez Amber Gold jedynie w celach promocyjnych, a nie inwestycyjnych. Marcin P. powiedział, że Misiewicz nie zajmowała się zakupem złota w spółce Amber Gold. - Nie musiała mieć o tym żadnej wiedzy - podkreślił P.

 

Na pytanie, czy Misiewicz spotykała się z nim i pytała, czy Amber Gold realnie kupuje złoto za pieniądze klientów, odpowiedział, że pytała i "dostała odpowiedź twierdzącą". Mówił też, że faktury za zakup, sprzedaż, odkup od klientów złota znajdowały się w spółce i zostały zabezpieczone.

 

Nigdy nie zgodzi się z zarzutem popełnienia oszustwa

 

Marcin P. mówił, że umowy składały się "z czterech dokumentów - dyspozycji sprzedaży, potwierdzenia zawarcia, regulaminu oraz ogólnych warunków depozytu towarowego o określonym numerze, które szczegółowo regulowały zasady wyceny towarów".

 

Jak tłumaczył, jeden gram złota odpowiadał 100 jednostkom umownym. - Klient nabywał jedną jednostkę umowną za sto złotych, czyli za 30 tys. zł nabywał 300 jednostek umownych - mówił. Dopytywany, ile to było w złocie, odpowiedział: "Trzy gramy". Później zastrzegł, że jest to przykład, "abstrakcja od danych rzeczywistych, bo dane rzeczywiste nie zostały zbadane".

 

- To wszystko było jasno, wyraźnie, czytelnie opisane (...), poza tym spółka prowadziła bloga, na którym wyjaśniała te kwestie (...), większość świadków w chwili obecnej, jak przychodzi na salę rozpraw, mówi, że ich to w ogóle nie interesowało. Ich nie interesowało to, ile złota będzie, ich interesował tylko zysk, a nie warunki umowy i to jest główny problem, że nikt praktycznie nie zapoznał się z warunkami umowy i chyba myślał, że nie trzeba się z tym zapoznawać, i że będzie mógł zarabiać w nieskończoność - powiedział Marcin P.

 

- Ja się nie zgadzam z zarzutem popełnienia oszustwa i się z tym zarzutem nigdy nie zgodzę - oświadczył.

 

Marcin P.: 394 mln zł na zakup złota

 

Zeznał, że gdy Danuta Misiewicz pytała go, czy za pieniądze klientów Amber Gold kupowane jest złoto, "dostała odpowiedź twierdzącą".

 

Mówił, że faktury za zakup złota były w spółce i zostały zabezpieczone. Wartość zakupionego złota, według Marcina P., to 394 mln zł.

 

Polemizował ponadto z opiniami Małgorzaty Wassermann, że faktury Amber Gold nie były prawidłowo opisane. Zapewniał, że faktury były prawidłowo opisane zgodnie z ustawą o rachunkowości, tylko był to opis w systemie Comarch XL, natomiast opisów nie mają faktury, którymi posługuje się prokuratura.

 

Po raz pierwszy Marcin P. stanął przed sejmową komisją śledczą 28 czerwca. Przesłuchanie odbyło się w warszawskim Sądzie Okręgowym, gdzie były szef Amber Gold został przewieziony z jednego z aresztów w okolicach Trójmiasta. Również wtorkowe przesłuchanie odbędzie się w tym sądzie.

 

Poszkodowanych niemal 19 tysięcy klientów

 

Spółka Amber Gold powstała na początku 2009 r. i miała inwestować w złoto i inne kruszce. Klientów kusiła wysokim oprocentowaniem inwestycji. W 2011 r. firma zainwestowała też w linie lotnicze - linie OLT Express, które funkcjonowały przez kilka miesięcy 2012 r. 13 sierpnia 2012 r. Amber Gold ogłosiła likwidację. Tysiącom swoich klientów nie wypłaciła powierzonych jej pieniędzy i odsetek od nich.

Według ustaleń, w latach 2009-2012 w ramach tzw. piramidy finansowej firma oszukała w sumie niemal 19 tys. klientów, doprowadzając do niekorzystnego rozporządzenia mieniem w wysokości prawie 851 mln zł.

 

Szef Amber Gold Marcin P. został zatrzymany i trafił do aresztu w sierpniu 2012 r., a jego żona Katarzyna została aresztowana w kwietniu 2013 r. Od marca 2016 r. przed gdańskim Sądem Okręgowym trwa ich proces.

 

Podczas czerwcowego przesłuchania przed komisją Marcin P. - jako osoba oskarżona -  miał prawo odmówić zeznań, jednak z niego nie skorzystał. Odmawiał za to odpowiedzi na niektóre pytania, głównie dotyczące początków spółki Amber Gold i źródeł finansowania jego firmy. Uzasadniał to toczącym się wobec niego postępowaniem karnym.

 

Kłopoty linii Olt Express, upadek Amber Gold

 

Głośno o sytuacji spółki Amber Gold zrobiło się w lipcu 2012 r., kiedy należące do tej spółki linie lotnicze OLT Express zaczęły mieć kłopoty finansowe - zawieszono wówczas wszystkie rejsy regularne przewoźnika, a następnie spółka poinformowała, że wycofuje się z inwestycji w linie lotnicze. Linie OLT Express upadłość ogłosiły pod koniec lipca 2012 r. W połowie sierpnia 2012 r. upadłość ogłosiła spółka Amber Gold.

Po upadku OLT Express okazało się, że ze spółką współpracował pracujący w Porcie Lotniczym w Gdańsku Michał Tusk, syn ówczesnego premiera Donalda Tuska, który miał się zajmować obsługą prasową linii OLT Express i analizą ruchu lotniczego z Gdańska.

 

Pierwszy zarzut oszustwa znacznej wartości wraz z wnioskiem o areszt wobec szefa Amber Gold Marcina P. Prokuratura Okręgowa w Gdańsku postawiła pod koniec sierpnia 2012 r. Jesienią 2012 r. śledztwo przeniesiono do Prokuratury Okręgowej w Łodzi, która w czerwcu 2015 r. sporządziła akt oskarżenia ws. Amber Gold.

 

W śledztwie, prowadzonym przez prokuraturę wspólnie z ABW, przesłuchano prawie 20 tys. świadków, a akta sprawy liczą ponad 16 tys. tomów.

 

Prokuratura ustaliła, że spółka Amber Gold była tzw. piramidą finansową, a oskarżeni bez zezwolenia prowadzili działalność polegającą na gromadzeniu pieniędzy klientów parabanku. Marcin P. został oskarżony o cztery przestępstwa, a Katarzyna P. o 10. Grożą im kary do 15 lat więzienia.

 

Z materiału zebranego do tej pory przez Prokuraturę Regionalną w Łodzi - która prowadzi śledztwo mające ustalić, gdzie trafiły pieniądze wyprowadzone z Amber Gold - wynika m.in., że od 15 grudnia 2011 r. do 30 sierpnia 2012 r. na rzecz OLT Express przelano z kont Amber Gold 5 mln 800 tys. dolarów i 43 mln 600 tys. zł. Jak ustalono, mimo tego OLT Express nie realizowała swoich zobowiązań finansowych wynikających choćby z konieczności uregulowania rat leasingowych za samoloty.

 

Amber Gold miała zostać przekształcona w bank

 

Witold Zembaczyński (Nowoczesna) pytał Marcin P. o jedną z narad z pracownikami Amber Gold i zapowiedź ws. licencji na prowadzenie banku.

 

- Chcieliśmy Amber Gold docelowo przekształcić w bank, to nie jest jakaś wielka tajemnica i to było oficjalnie mówione wszystkim. Zresztą rozmowy i poszukiwania takiego biznesu był prowadzone. W tej kwestii nawet zgłaszały się firmy, które proponowały nam w pierwszej kolejności np. zakup Providenta - zeznał P.

 

Dodał, że prowadzone były rozmowy nt. zakupu angielskiej spółki, która jest właścicielem polskiego Providenta. - Te rozmowy zostały przerwane w 2012 r., w czerwcu mniej więcej - powiedział P.

 

Zembaczyński pytał też z kim Marcin P. przebywał w areszcie w 2009 r. Świadek odpowiedział, że nie pamięta. Dodał, że najpierw przebywał w celi jednoosobowej, potem w dwuosobowej. P. podkreślił, że nigdy nie utrzymywał i nie utrzymuje z osobami z aresztu żadnego kontaktu.

 

Poseł Nowoczesnej pytał P., czy w areszcie nawiązywał rozmowy służące potem do realizowanie jego biznesplanu. - Nie, nigdy - powiedział P.

 

Zembaczyński pytał także o zachowanie ABW podczas przeszukań, w których uczestniczył P. Świadek powiedział, że był tylko przy przeszukaniu jego gabinetu, biura spółki i mieszkania. - W tych przeszukaniach to wszystko, o co byłem proszony, żeby pokazać, pokazywałem (...) ja nigdy niczego nie zabraniałem - powiedział P.

 

"Przychodziły i brały 15 tys. za nic"

 

- Oni o wszystko prosili, prosili o segregatory z takimi dokumentami, pracownik szedł i te segregatory przynosił. To nie wyglądało tak, że oni wchodzili do pomieszczenia i nagle wszystko blokowali, plombowali - powiedział P.

 

Zembaczyński dopytywał, czy nie było takiego typowego przeszukania jak z filmów, "trzepania" szuflad. - Nic takiego nie było - powiedział P. Dodał, że wydane zostało m.in. złoto.

 

Odpowiadając na kolejne pytania Zembaczyńskiego i zeznania innych świadków P. powiedział, że "nigdy nie był skryty, ani tajemniczy". - Jest krąg osób, które zawsze miały pełen dostęp do dokumentów i do wszystkiego innego, m.in. pani Misiewicz (Danuta, b. dyrektor departamentu finansowego Amber Gold), większość dyrektorów departamentów, w chwili obecnej te osoby twierdzą, że ze mną w ogóle nie rozmawiały, niektórzy stwierdzają, że mam autyzm, inne jeszcze inne rzeczy próbują wymyślać, twierdząc, że o niczym nie wiedziały, nic nie robiły, a w zasadzie to przychodziły i brały 15 tys. za nic - powiedział P.

 

Szefowa sejmowej komisji śledczej Małgorzta Wassermann (PiS) zapytała Marcina P., czy dziwi się prokuraturze, która zawęziła oskarżenia do niego i jego żony. - Tak dziwiłem się i to bardzo. Ja będąc prokuratorem inne zarzuty bym postawił - powiedział P.

 

"Był parasol ochronny nad Amber Gold"

 

Zasiadający w komisji Tomasz Rzymkowski (Kukiz'15) pytał świadka, czy miał on zapewnioną "nietykalność, a wręcz ochronę" ze strony organów podatkowych lub konkretnych urzędników, pozwalającą mu na "kompletne ignorowanie przepisów podatkowych, karno-skarbowych, a także zapisanych w Kodeksie karnym".

 

- W tamtym momencie nic mi na ten temat nie było wiadomo. Patrząc z perspektywy czasu mogłem stwierdzić, że taki parasol był, ale ja o jego istnieniu w ogóle nie wiedziałem - odpowiedział Marcin P. Zaznaczył, że nie ma wiedzy, że taki "parasol" istniał, ale patrząc z perspektywy czasu widzi, że ze strony m.in. pomorskiego urzędu skarbowego było dla niego "wiele szczęśliwych zbiegów okoliczności", a on w takie nie wierzy.

 

- Patrząc na to, jakie osoby były wysyłane do kontroli, zarówno z pomorskiego urzędu skarbowego, jak i pierwszego urzędu skarbowego - ja nie chcę powiedzieć, że to było żałosne, ale tak to wyglądało"- powiedział Marcin P.

 

"Ja bym kontroli tak nie prowadził"

 

- Dopiero w momencie gdy została wyznaczona pani Jarmułowska - chyba tak się nazywała - można powiedzieć, że wtedy zaczęło to wyglądać jak kontrola skarbowa, ale to był lipiec czy sierpień 2012 - dodał.

 

Według świadka na kontrolę "panie z urzędu przychodziły kawy się napić". - Ja bym kontroli tak nie prowadził - zaznaczył Marcin P.

 

Na pytanie Małgorzaty Wassermann (PiS) o to, czy wie jak się zakończyły postępowania pomorskiego urzędu skarbowego, Marcin P odpowiedział: "Tak, wiem i moim zdaniem są śmieszne. Jak poinformował, postępowania zostały zakończone "umorzeniem postępowania i zwrotem zapłaconego podatku".

 

Wassermann dopytywała, czy "jedyne, co zrobił urząd po 5 latach kontroli, to przerżnął pół mln zł". W odpowiedzi usłyszała, że tak, bo m.in. nie było "badania biegłego rewidenta z zakresie prawidłowości prowadzenia ksiąg". Marcin P. zaznaczył, że należność była nałożona słusznie, ale doszło do zaniedbań ze strony urzędu.

 

Teściowa była w spółce "pracownikiem porządkowym"

 

P., pytany przez komisję śledczą ds. Amber Gold o to, jaką pracę dla spółki wykonywała jego teściowa, odpowiedział: "Była pracownikiem porządkowym, dokonywała sprzątania, przygotowywania, czyszczenia mieszkań po remontach lub biur".

 

Świadek potwierdził, że Danuta J.-P. miała pełnomocnictwo od walnego zgromadzenia wspólników Amber Gold, jeśli chodzi o zawieranie umów o pracę z członkami zarządu tej spółki, czyli Marcinem P. i Katarzyną P.

 

Dopytywany, czy Danuta J.-P. podwyższyła wynagrodzenie członków zarządu Amber Gold do kwoty 50 tys. zł, później 150 tys. zł, a na końcu - 200 tys. złotych miesięcznie, P. odparł: "Odmawiam odpowiedzi na to pytanie, w związku z toczącym się postępowaniem karnym". Potwierdził jednak, że podpis Danuty J.-P. znajduje się na podwyższeniu wynagrodzenia członków zarządu Amber Gold.

 

Marcin P. oświadczył także, że nigdy nie wydał polecenia b. dyrektorowi biura bezpieczeństwa Amber Gold Krzysztofowi Kuśmierczykowi wywiezienia i ukrycia złota z Amber Gold.

 

Zgłaszało się do nas dużo dziwnych firm

 

Marcin P. pytany był przez posła Tomasza Rzymkowskiego (Kukiz'15), czy chciał kupić jakąś mennicę.

 

- Zgłosiła się do nas jakaś mennica, która chciała być mennicą, czy była mennicą, z możliwością zainwestowania w nią - powiedział Marcin P. Dodał, że nie pamięta nazwy, poza tym, że była to firma wrocławska. - Poza tym firma, od której kupowaliśmy złoto emitowała akcje i dom maklerski zwrócił się do nas z możliwością kupienia 15 udziałów w tej firmie - dodał. Zaznaczył, że było to w 2012 roku.

 

- W 2012 roku zgłaszało się do nas dużo dziwnych firm, które potrzebowały wsparcia finansowego czy czegokolwiek innego - powiedział Marcin P.

 

Rzymkowski pytał też, co by się stało, gdyby wszyscy klienci chcieli jednorazowo odebrać zdeponowane w spółce Amber Gold złoto. - Złoto trzeba by dokupywać wtedy w większych ilościach z mennic - powiedział Marcin P.

 

Nowy członek komisji Krzysztof Paszyk (PSL) pytał Marcina P., jak wpadł na pomysł stworzenia takiej piramidy finansowej, jaką była Amber Gold. Marcin P. odpowiedział, że nie rozumie pytania, bo nie wie, co to znaczy w nomenklaturze ekonomicznej "piramida finansowa". Na większość pytań Paszyka odmówił odpowiedzi, w związku z toczącym się postępowaniem karnym.

 

Z kolei Krzysztof Brejza (PO) pytał Marcina P. m.in. o to, czy raz w tygodniu wypłacał z sejfu w siedzibie Amber Gold po 50 tys. zł gotówki. - Dokąd wywoził pan tę gotówkę, co się stało z tymi środkami - pytał Brejza.

 

- W spółce Amber Gold nigdy nie było żadnego sejfu, z którego można by wypłacać jakiekolwiek środki - odpowiedział świadek. - Nigdy nie wypłacałem żadnych środków, które mogłyby być gdziekolwiek wywożone - dodał Marcin P.

 

"LOT zaczął przynosić dochody, bo nie miał konkurenta"

Poseł Stanisław Pięta (PiS) dopytywał o wcześniejsze słowa Marcina P. o parasolu ochronnym rozciągniętym nad Amber Gold. Pięta pytał także świadka, czy bierze pod uwagę, że istniała grupa ludzi, która mogła odnosić korzyści w związku z działalnością Amber Gold i inwestycją w linie lotnicze.

 

- Nie umiem ocenić tego, czy to był faktycznie parasol ochronny czy nie, to są moje domysły. Czy ktoś liczył na spłatę tzw. długu, bo tak to można by było nazwać, podejrzewam, że jeżeli taki parasol ochronny by był, to tak - powiedział P.

 

- Jeżeli chodzi o inwestowanie w branżę lotniczą, tło tej inwestycji, to była moja decyzja, która była związana z tym, że mi się działalność lotnicza bardzo podoba. I to jest coś, co mogłoby w przyszłości być moim hobby, jakby to można było w cudzysłowie określić, czymś co by spełniało mnie i zawodowo, i finansowo. Jeżeli chodzi o to, czy ktoś uzyskał korzyści - tak, na pewno LOT, w momencie kiedy zostały zablokowane spółki OLT i LOT zaczął przynosić dochody, bo nie miał konkurenta - powiedział Marcin P.

 

"Nigdy nie pukał żaden świat przestępczy"

 

Dodał, że jego głównym celem było wypromowanie linii lotniczych, zdobycie rynku i odsprzedaż z zyskiem. - Ja tego nie ukrywam - powiedział Marcin P.

 

Odpowiadając na pytanie Witolda Zembaczyńskiego (Nowoczesna) Marcin P. powiedział, że "nigdy nie był ofiarą żadnych nacisków". Dopytywany, czy nigdy "nie pukał" do niego świat przestępczy, odparł: "nigdy nie pukał żaden świat przestępczy".

 

Zembaczyński pytał, co P. będzie robił po wyjściu na wolność. - Ale ten dzień nastąpi za około 10 lat, więc jeszcze się nad tym nie zastanawiam - powiedział P. - To będzie dopiero za 10 lat (..) ja nie będę tutaj wyrażał opinii nt. prowadzonego procesu ze względu na dobro tego postępowania - dodał.

 

Przesłuchanie Marcina P. zakończyło się po ponad pięciu godzinach.

 

PAP

hlk/ml/dk/paw/
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie