Aleppo wraca do życia, ale potrzebuje pomocy

Świat
Aleppo wraca do życia, ale potrzebuje pomocy
Reuters

Aleppo stało się symbolem wojny domowej w Syrii. Dziś jest tu morze ruin, ale są też tętniące życiem dzielnice. Mieszkańcy potrzebują pomocy, którą stara się im nieść m.in. Kościół.

Z tej największej metropolii w Syrii, liczącej przed syryjską wojną domową ponad 2 mln ludzi, wyjechała ponad połowa mieszkańców. Większość uciekła przed toczącymi się tu walkami, wielu nie ma też do czego wrócić, gdyż ich domy zostały zniszczone. Jednak wojna to nie jedyny ich problem, zwłaszcza że dziś większość tego miasta jest już bezpieczna.

 

W zachodnich dzielnicach, zwłaszcza w nocy, słychać wprawdzie wciąż odgłosy artylerii, gdyż na jego obrzeżach zaczyna się teren kontrolowany przez związaną z al-Kaidą grupę Hajat Tahrir asz-Szam (HTS). Ale nie wpływa to na życie większości mieszkańców Aleppo.

 

Coraz więcej ludzi wraca do miasta

 

Jednak wojna negatywnie wpłynęła również na ekonomię miasta, które było gospodarczą i handlową stolicą Syrii. Załamała się też turystyka, przynosząca znaczne dochody i stanowiąca źródło utrzymania wielu mieszkańców Aleppo.

 

Mimo to coraz więcej ludzi wraca. Sprzyjają temu między innymi projekty realizowane przez Kościół, w tym z funduszy zbieranych przez fundację Pomoc Kościołowi w Potrzebie w Polsce oraz otrzymywanych od rządu polskiego.

 

Dotyczą one np. rozwoju przedsiębiorczości poprzez finansowanie małych projektów biznesowych, a także odbudowy szkół i mieszkań, wreszcie pomocy w płaceniu czynszu. Adresowane one są w pierwszej kolejności do chrześcijan różnych obrządków, którzy zawsze odgrywali ważną rolę w życiu Aleppo. Do 2011 r. w Aleppo mieszkało około 200 tys. chrześcijan, ale teraz liczba ta spadła do zaledwie 35 tys. Z pomocy Kościoła w Aleppo korzystają jednak również muzułmanie.

 

Do 2011 r. Aleppo było jednym z głównych punktów na turystycznej mapie Bliskiego Wschodu, a jego stare miasto zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO w 1986 r. Dziś większość zabytkowych budowli, w tym umajjadzki Wielki Meczet z VIII w., zmieniło się w kupę gruzów. Ale najważniejsza budowla średniowiecznego Aleppo, tj. cytadela, wciąż stoi i nie wygląda na bardzo zniszczoną. Nie można jednak na nią wejść. Zniszczonych jest wiele kościołów, w tym maronicka katedra św. Eliasza, katolicka katedra ormiańska i katedra melchicka pod wezwaniem Maryi Dziewicy. W ich pobliżu przebiegała linia frontu i znalazły się pod ostrzałem rebeliantów. Zniszczenia te, choć poważne, nie uniemożliwiają odbudowy. Konieczne są na to jednak duże środki finansowe, którymi tutejsze kościoły nie dysponują.

 

Ludzie mieszkają w ruinach

 

W morze ruin zamieniły się też dzielnice ciągnące się na wschód od starego miasta. To właśnie te tereny były zajmowane do grudnia 2016 r. przez rebeliantów, wśród których dominowali dżihadyści. Na północ od starego miasta i ormiańskiej dzielnicy Midan na wielkim wzgórzu wznosi się natomiast najbardziej przemilczana i izolowana część Aleppo: kurdyjska dzielnica Szejk Maksud.

 

Jest to jedyny fragment miasta, który znajduje się poza kontrolą syryjskich sił rządowych. Od 2012 r. rządzą tam kurdyjskie Ludowe Siły Samoobrony (YPG), czyli te same oddziały, które stanowiąc trzon wspieranych przez USA Syryjskich Sił Demokratycznych (SDF), toczą bój z Państwem Islamskim (IS) o ar-Rakkę.

 

Nikt nie może tam wjechać bez specjalnych pozwoleń władz syryjskich. Z daleka Szejk Maksud wygląda niezwykle malowniczo, ale z bliska widać tragedię mieszkańców tej dzielnicy. To ruiny, których mieszkańcy nie chcą opuścić, mimo klęski humanitarnej. Dzielnicę zniszczyli głównie rebelianci z wschodniego Aleppo, którzy jeszcze w styczniu 2016 r. ostrzeliwali ją z użyciem broni chemicznej.

 

Zachodnie Aleppo tętni jednak życiem, otwarte są sklepy, restauracje, a wieczorem, gdy jest chłodniej, ulice zapełniają się tłumami młodych ludzi, widać pełno otwartych herbaciarni i ulicznych stoisk z kebabami. Tu na pozór wszystko wygląda tak, jakby nie było wojny.

 

Wojna dotknęła niemal każdego

 

Ale wystarczy zaglądnąć do mieszkań i porozmawiać z ludźmi, by zobaczyć, że wojna dotknęła niemal każdego. W większym stopniu tych, którzy żyją w pobliżu istniejącej do grudnia 2016 r. linii frontu, np. w ormiańskiej dzielnicy Midan.

 

Doświadczenia tych ludzi różnią się od tego, jak tę wojnę postrzega większość Europejczyków. Tym, których bliscy stracili życie z rąk rebeliantów ze wschodniego Aleppo, a całe rodziny musiały uciekać przed dżihadystami, trudno jest zrozumieć, że zdobycie przez syryjską armię wschodniego Aleppo było przedstawiane jako upadek całego miasta. Dla setek tysięcy tutejszych mieszkańców oznaczało to koniec strachu przed ostrzałem i początek długiego powrotu do normalności.

 

Do takich ludzi należy m.in. chrześcijańska rodzina Liaza i Hanan Churi, która uciekła z mieszkania w dzielnicy Midan w obawie przed dżihadystami. Udali się do wioski Knaje, ale dwa miesiące później wkroczył tam powiązany z al-Kaidą Front al-Nusra (obecnie HTS), więc musieli dalej uciekać, tym razem do Latakii.

 

Tam wielokrotnie zmieniali mieszkanie, a raczej malutkie pomieszczenia, w których musieli gnieździć się wraz z trójką dzieci. Koniec wojny w Aleppo umożliwił im powrót do domu. Jednak decyzję o powrocie podjęli dopiero wówczas, gdy dowiedzieli się o projektach realizowanych przez miejscowych jezuitów.

 

Brak perspektyw i obawa przed posłaniem na front  

 

Kościół pomógł im wyremontować mieszkanie, dostarcza paczki żywnościowe oraz daje równowartość 20 dolarów miesięcznie na przybory szkolne dla dzieci, a także 25 dolarów na zakup elektryczności. Wiele mieszkań nie ma bowiem wciąż prądu. Problemem jest też woda, która musi być oczyszczana specjalnym preparatem, również rozdawanym przez instytucje kościelne. Dzieci państwa Churi opowiadały, jak były podekscytowane, gdy po 6 latach tułaczki rodzina przekroczyła próg domu.

 

Ludzie, którzy nie wyjechali z Aleppo lub do niego wrócili, podkreślają, że dwa najważniejsze problemy to brak pracy i perspektyw oraz obawa przed wzięciem ich synów do wojska i posłaniem na front. Ci, którzy chcieliby wyjechać do Europy, podkreślają, że gdyby sytuacja ekonomiczna się polepszyła, woleliby jednak zostać, bo kochają swój kraj.

 

Pomoc, jakiej udzielają im instytucje kościelne, a za ich pośrednictwem Polska, pomaga w podjęciu decyzji o pozostaniu w Syrii. Kościół jest obecnie jedyną instytucją w kontrolowanej przez rząd części Syrii, która cieszy się niezależnością od władz, co pozwala na uczciwą dystrybucję pomocy. Dostają ją przy tym również muzułmanie.

 

Przykładem jest 9-letni Teim Weiz z dzielnicy Sulejman Halal. W grudniu 2016 r., w ostatnim dniu walk, jego ojciec wracał z pracy obładowany zakupami. Teim pobiegł na ulicę, by mu pomóc. Wtedy eksplodowała rakieta rebeliantów. Odłamek przeszedł na wylot przez nogę chłopca, miażdżąc kość. Chłopiec musi przejść jeszcze szereg operacji, na które nie stać jego ojca. Dowiedział się on jednak, że może mu pomóc Kościół katolicki.

 

Walki w Aleppo zaczęły się w 2012 r. i toczyły się ze zmiennym szczęściem do grudnia 2016 r. Rebelianci opanowali wschodnie dzielnice miasta, natomiast zachodnia jego część pozostała w rękach rządowych. Trzecią stroną konfliktu były kurdyjskie oddziały YPG, które kontrolowały dzielnicę Szejk Maksud.

 

PAP

dk/
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Komentarze

Przeczytaj koniecznie