Suczkę przywiązaną drutem do drzewa znalazł rozbrajający wnyki. Interwencja fundacji

Polska
Suczkę przywiązaną drutem do drzewa znalazł rozbrajający wnyki. Interwencja fundacji
Animal Rescue Poland

Odwodnioną suczkę oswobodzili wolontariusze fundacji Animal Rescue Poland. Zwierzę było przywiązane do drzewa. Numer z chipa naprowadził fundację na właściciela schroniska, który zajmuje się m.in. odławianiem psów. Według Animal Rescue Poland psa adoptowała kobieta, która nie mogła mu zapewnić odpowiedniej opieki. Innego zdania jest właściciel schroniska.

Na suczkę natknął się w lesie właściciel posesji w Brześcach (w gminie Góra Kalwaria). Mężczyzna patroluje teren jeepem i usuwa wnyki zakładane przez kłusowników. Zgłoszenie o znalezieniu psa działacze fundacji dostali około godziny 11 w poniedziałek 17 kwietnia. Według pracowników Animal Rescue Poland, pies mógł spędzić pod drzewem około dwóch dni. Był odwodniony i wycieńczony.

 

Przywiązaną do drzewa suczkę sprawca skazał na powolną śmierć; gdyby się położyła, udusiłaby się. Pracownicy fundacji uwolnili zwierzę i zawieźli do własnej kliniki. Weterynarze usunęli z jej ciała ok. 50 kleszczy i sprawdzili dane z wszczepionego pod skórę chipa.

 

 

Wolontariusze nie dostali danych nowego właściciela

 

Chip był zarejestrowany na gabinet weterynaryjny i schronisko. Ich właściciel, Dariusz Różycki, zajmuje się odławianiem psów z gmin Konstancin, Piaseczno i Chynów, z którymi ma podpisane umowy.

 

- Zadzwoniliśmy do niego, żeby ustalić, kto jest właścicielem psa. Nie dostaliśmy jednak tych danych. Powiedział, że nie mamy dokumentów na to, że pies był adoptowany. Dowiedzieliśmy się, że zwierzę jest zarejestrowane na niego,  to on jest jego właścicielem i za niego odpowiada – mówił polsatnews.pl Dawid Fabjański z Animal Rescue Poland. – Tym bardziej dziwi nas, że do dziś nie zainteresował się stanem rzekomo swojego psa, który nadal przebywa w naszej lecznicy i przechodzi hospitalizację – dodał Fabjański.

 

Dosłownie chwilę po rozmowie z Różyckim na facebookowej grupie "Znalezione psy woj. Mazowieckie" wolontariuszka fundacji znalazła ogłoszenie o zgubionym psie. Opis pasował do znalezionej suczki, ale w poście brakowało danych kontaktowych.  - Z kobietą, która adoptowała psa ze schroniska, udało się skontaktować, po tym jak sami zamieściliśmy ogłoszenie, że znaleźliśmy zwierzę – powiedział Fabjański.

 

"Proszę zadać sobie pytanie, kto wyrządza krzywdę"

 

Właściciel gabinetu weterynaryjnego i schroniska Dariusz Różycki powiedział polsatnews.pl, że zarzuty fundacji są bezpodstawne.

 

- Tekst fundacji jest paszkwilem, który jest sprytnie napisany. Wolontariusze sugerują mi, że morduję zwierzęta. Kontaktowałem się już z prawnikiem w sprawie tej publikacji - powiedział polsatnews.pl Różycki. Dodał, że natychmiast po znalezieniu psa poprosił wolontariuszy, żeby zwrócono mu zwierzę. - Pies powinien trafić do schroniska albo do kobiety, która jest jego potencjalnym domem. Teraz siedzi w ciasnej klatce w lecznicy. Proszę zadać sobie pytanie, kto wyrządza krzywdę - dodaje.

Zapytaliśmy, czy przed adopcją zweryfikowano dom, do którego trafiła suczka.

- To bardzo trudne sprawy. Na świecie jest bardzo wielu ludzi, którzy chcą mieć psy, a mają różne niedoskonałości. Gdyby wszystkim im odbierać zwierzęta, jedynego przyjaciela, to wtedy byłoby się sprawcą zła, a ulżyłoby się może jednemu procentowi zwierząt - tłumaczył. 
 
Dodaje, że w tej chwili ma umowy na odławianie zwierząt podpisane z gminami Chynów, Piaseczno i Konstancin. Umowa z gminami zobowiązuje go do przechowywania dokumentacji na temat zwierząt, która jest kontrolowana przez gminy.

 

Interwencja w domu nowej właścicielki

 

Wolontariusze fundacji udali się do domu, gdzie mieszkała ok. 40-letnia kobieta. Opiekuje się nią matka, która zadzwoniła do nich, kiedy znalazła ogłoszenie.

 

Według przedstawicieli fundacji dom wyglądał jak opuszczony. Kobieta, która otworzyła drzwi, powiedziała im, że ma guza mózgu i nie może wychodzić z domu. Jest sama, a mama ją odwiedza co drugi dzień.

 

- Nie mamy nic przeciwko odławianiu, ale według nas brakuje weryfikacji miejsc, do których trafiają zwierzęta. Dziwi nas fakt, że rzekoma włascicielka nie miała ani książeczki szczepień psa ani kopii umowy adopcyjnej – powiedział polsatnews.pl Fabjański. Dodał, że fundacja nie wskazuje winnych, a ustaleniem sprawcy zajmie się policja. – Dziwi nas tylko, że zwierzę było przywiązane ledwie cztery numery dalej od domu, gdzie mieszka jego rzekoma nowa właścicielka – powiedział.

 

Według Dawida Fabjańskiego nie jest to pierwsze zgłoszenie, gdzie pod wątpliwość poddaje się adopcje zwierząt z tego miejsca. W poniedziałek pracownicy Animal Rescue Poland złożą dokumentację z interwencji na policji.

 

polsatnews.pl

 

mta/luq/
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Komentarze

Przeczytaj koniecznie