"Fala uderzeniowa nie została nigdzie zarejestrowana". Lasek o ustaleniach podkomisji smoleńskiej

Polska

- Fala uderzeniowa, o której informuje podkomisja smoleńska nie została nigdzie zarejestrowana, a powinna, gdyby miała miejsce. Chociażby odgłos wybuchu w rejestratorze głosów w kokpicie. Jak również musiałby zostać odnotowany wzrost ciśnienia w kabinie. Nic takiego nie było - powiedział w Polsat News dr Maciej Lasek, były przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych.

Lasek w programie "Graffiti popołudniowe" odniósł się do zaprezentowanych w poniedziałek ustaleń podkomisji smoleńskiej, która podała, że "bardzo wiele wydarzeń wskazuje na to, iż 10 kwietnia 2010 r. doszło do wybuchu na pokładzie rządowego tupolewa", "prawdopodobną przyczyną eksplozji był ładunek termobaryczny inicjujący silną falę uderzeniową".


- Również świadkowie czekający na samolot nie zeznali, żeby słyszeli wybuch albo odczuli coś w rodzaju fali uderzeniowej - ocenił Lasek.

 

Niewielki fragment blachy


Mówiąc o przedstawionej przez podkomisję informacji o destrukcji lewego skrzydła, która miała miejsce jeszcze przed brzozą, Lasek zauważył, że "opinia publiczna jest wprowadzana przez podkomisję w błąd", bo przed brzozą znaleziono nie elementy samolotu, a dokładnie jeden element.

 

- Jest jeden element znaleziony, opisany w 2012 roku w raporcie pirotechników. Ten element leży w odległości 40 metrów od brzozy. Istotne jest to, że to jeden kawałeczek, niewielki fragment blachy, który nie został znaleziony 10, 11 czy 12 kwietnia 2010 roku. Został znaleziony w 2012 roku, co podważa wiarygodność tego znaleziska, jako elementu, który leżał tam w dniu wypadku - stwierdził gość Piotra Witwickiego.

 

Lasek zaakcentował, że samolot zderzał się z innymi "przeszkodami terenowymi" jeszcze przed brzozą. 

 

"Musiałby nastąpić wybuch paliwa w skrzydle"

 

"Mitycznym wybuchem" nazwał opisywaną przez podkomisję smoleńską "eksplozję w tupolewie, przez którą miał oderwać się fragment skrzydła samolotu.

 

- Również musiałby nastąpić wybuch paliwa, które znajdowało się jeszcze w tym skrzydle. W związku z tym ta destrukcja samolotu powinna być natychmiastowa. A nikt jej nie słyszał, więcej szczątków w tym miejscu nie było, a rejestratory zapisywały głos i parametry do momentu zderzenia z ziemią - podkreślił były przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych.

 

Lasek stwierdził, iż "nie wierzy" w obliczenia podkomisji, która przekazała, że oderwanie 6-metrowego fragmentu skrzydła nie może spowodować odwrócenia samolotu.

 

- Nie wierzę w badania na modelu 1:100. Badania przeprowadzone choćby w NASA wyraźnie wskazują, że w przypadku odcięcia 33 proc. powierzchni skrzydła, a tyle zostało odcięte w Smoleńsku, samolotem można sterować dopiero przy prędkości 600 – 650 km/h. A tupolew podchodził do lądowania z prędkością 280 km/h - ocenił Lasek.

 

Przekazał, że przy takiej prędkości "samolotu nie można wyrównoważyć. Zresztą rejestratory zapisały wyraźny obrót samolotu po utracie fragmentu skrzydła".

 

"Architekt i specjalista od konstrukcji betonowych"

 

- Pan dr Berczyński, ani nikt z członków podkomisji, nie badał nigdy wypadków lotniczych - powiedział Lasek.

 

Kontynuując wątek, gość Piotra Witwickiego stwierdził, że szefem zespołu technicznego w podkomisji, który ocenia, jak samolot się niszczył, jest prof. Piotr Witakowski, który "jest specjalistą od konstrukcji betonowych", a szefem zespołu pilotażowego, który ma oceniać pracę pilotów "jest architekt, który nigdy nie latał".

 

- To zakrawa na kipnę z procesu badawczego i obywateli, jeżeli próbuje się im wmawiać, że tego rodzaju tzw. specjaliści są w stanie wyjaśnić tę katastrofę - ocenił Lasek.

 

Mówiąc o braku krateru w ziemi na miejscu katastrofy, podał przykład katastrofy tupolewa Tu-154M pod Donieckiem w 2008 r. - Ten samolot spadał z 12 000 metrów i nie zostawił krateru - mówił.

 

"Wycięte" nagrania ze skrzynek

 

Podkomisja stwierdziła również, że ze skrzynki ATM, na której pracowała komisja Millera wycięto 3 sekundy nagrań, a z rosyjskiej 5 sekund.

 

- Już pół roku temu podkomisja próbowała tej samej narracji. Złożono doniesienie do prokuratury, która nie podzieliła tej opinii. Opis tego ile sekund zostało zastąpionych, nie usuniętych, zapisem z rejestratora katastroficznego jest w materiałach opublikowanych przez komisję Millera. To było 1,5 sekundy, które się nie nagrało z uwagi na to, że polska czarna skrzynka z takim opóźnieniem rejestruje to, co dzieje się w samolocie - wyjaśnił Lasek.

 

- Materiały pokazane przez komisję nie wytrzymują zderzenia z żadnymi faktami - podsumował.

 

polsatnews.pl, Polsat News

ml/hlk/
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Komentarze

Przeczytaj koniecznie